Zycie Kolorado November 2014

32
MIESIĘCZNIK POLONII AMERYKAŃSKIEJ W KOLORADO | 303.396.8880 | www.zycie-kolorado.com WYDANIE 63 | LISTOPAD| NOVEMBER 2014 | BEZPŁATNE - FREE POLISH NEWSPAPER IN USA - Colorado | Arizona | New Mexico | Utah | California | Alaska Piszą dla Was: Świat pod lupą “Ojczyznę wolną...?” - Tomasz Winiarski >> str.4 Żyj sportem w Kolorado - Marcin Żmiejko >> str.5 Inspiracje słowem “Czas i przemijanie” - Bożena Janowska >> str.7 Harcerze w Kolorado - Paweł Korowajski >> str.9 Kalejdoskop polonijny “Odprawa” - Ryszard Urbaniak, hm >> str.9 Punkt widzenia “Życie socjopolityczne dzikich” - Grzegorz Malanowski >> str. 12 Herbata czy kawa “W Ojczyźnie serce me zostało...” - Waldek Tadla >> str.14 Pocztówka z Kolorado “O polskich motelach nad Arkansas” - Halina Dąbrowska >> str.16 “Zapiski znad zatoki SF” - Adam Lizakowski >> str.19 Wspomnienia Amerykański skoczek w Polsce - Pamiętnik Spencera P. Felta >> str.20 Psyche & Logos “Ludzie w maskach” - Agnieszka Baklazec >> str.22 Witold-K w kącie >> str.23 Z życia parafii św. Józefa - ks. Adam Słomiński TCHr >> str.24 Rycerze Kolumba - Sebastian Gadzina >> str. 25 Polska Szkoła w Denver - Karina Włodarczak-Wardak >> str. 26 Zdrowie, ten tylko się dowie... Pokochać dietę bezglutenową” - Kasia Suski >> str.27 Psychologia - Charaktery “Życie obok pępka świata” - Katarzyna Siemieniuch >> str. 28 Denver Metro | Boulder | Colorado Springs | Fort Collins | Dillon | Glenwood Springs Zespół pieśni i tańca “Krakowiacy” to nasza polska duma w Kolorado. Pod okiem Doroty Badiere - Olivia i Bartosz (na zdjęciu) z najstarszej grupy, tańczą od początku założenia zespołu. Piękne sesje zdjęciowe “Krakowiakom” wykonują Kinga i Tomasz Rogalscy.

description

Polish Nespaper in Colorado

Transcript of Zycie Kolorado November 2014

Page 1: Zycie Kolorado November 2014

MIESIĘCZNIK POLONII AMERYKAŃSKIEJ W KOLORADO | 303.396.8880 | www.zycie-kolorado.comWYDANIE 63 | LISTOPAD| NOVEMBER 2014 | BEZPŁATNE - FREE

POLISH NEWSPAPER IN COLORADO

POLISH NEWSPAPER IN USA - Colorado | Arizona | New Mexico | Utah | California | Alaska

Piszą dla Was:

Świat pod lupą“Ojczyznę wolną...?”- Tomasz Winiarski >> str.4

Żyj sportem w Kolorado- Marcin Żmiejko >> str.5

Inspiracje słowem“Czas i przemijanie”- Bożena Janowska >> str.7

Harcerze w Kolorado- Paweł Korowajski >> str.9

Kalejdoskop polonijny“Odprawa” - Ryszard Urbaniak, hm >> str.9

Punkt widzenia“Życie socjopolityczne dzikich”- Grzegorz Malanowski >> str. 12

Herbata czy kawa“W Ojczyźnie serce me zostało...”- Waldek Tadla >> str.14

Pocztówka z Kolorado“O polskich motelach nad Arkansas” - Halina Dąbrowska>> str.16

“Zapiski znad zatoki SF”- Adam Lizakowski >> str.19

WspomnieniaAmerykański skoczek w Polsce- Pamiętnik Spencera P. Felta>> str.20

Psyche & Logos“Ludzie w maskach”- Agnieszka Baklazec >> str.22

Witold-K w kącie >> str.23

Z życia parafii św. Józefa- ks. Adam Słomiński TCHr >> str.24

Rycerze Kolumba- Sebastian Gadzina >> str. 25

Polska Szkoła w Denver- Karina Włodarczak-Wardak >> str. 26

Zdrowie, ten tylko się dowie...“Pokochać dietę bezglutenową”- Kasia Suski >> str.27

Psychologia - Charaktery“Życie obok pępka świata”- Katarzyna Siemieniuch>> str. 28

Denver Metro | Boulder | Colorado Springs | Fort Collins | Dillon | Glenwood Springs

Zespół pieśni i tańca “Krakowiacy” to nasza polska duma w Kolorado.Pod okiem Doroty Badiere - Olivia i Bartosz (na zdjęciu) z najstarszej grupy, tańczą od początku założenia zespołu.

Piękne sesje zdjęciowe “Krakowiakom” wykonują Kinga i Tomasz Rogalscy.

Page 2: Zycie Kolorado November 2014

11859 Pecos St.#200, Westminster, CO 80234

Pomogę Ci kupić lub sprzedać nieruchomość.Serwis za darmo dla kupujących jak również sprzedających jako "short sale". Małgorzata Obrzut, Broker Associatewww.margoobrzut.yourkwagent.com emial:[email protected]

2011 Denver Five Star Real Estate Agent in 5280 Magazine

Page 3: Zycie Kolorado November 2014

Życie Kolorado - mięsiecznik Polonii Amerykańskiej w stanie Kolorado

wydawany przez:MEDIA LITTERA, INC.

www.zycie-kolorado.comtel.: 303.396.8880

5944 S Monaco Way, Ste. #200Englewood, CO 80111

Waldek Tadla - Redaktor [email protected]

Katarzyna Hypsher - Edycja & Skł[email protected]

Marcin Żmiejko - [email protected]

Tomek Winiarski - Korespondent z Polski

[email protected]

W sprawach listów, reklam, itp.prosimy o kontakt na powyższe adresy e-mailowe lub telefon.

PRENUMERATA:

$5 za każde wydanie, z wysyłką pocztową

WSPÓŁPRACA:Halina Dąbrowska, Barbara Popielak,

Tomasz Skotnicki, Ks. Marek Cieśla TChr.

Piotr Gibała - Polska Rada Rycerzy Kolumba

Polska Szkoła w Denver,Witold-K, Bożena Janowska.

Kasia Suska, Grzegorz Malanowski Piotr Gzowski, Eliza Sarnacka-Mahoney

Tomasz Zola - UtahBogumił Horchem - ArizonaAnia Jordan - Nowy MeksykMonika Schneider - Alaska

Ryszard Urbaniak - KaliforniaAdam Lizakowski - ChicagoSzczepan Sadurski - Polska

www.Charaktery.plwww.dobrapolskaszkola.com

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 3

Drodzy Czytelnicy,

Pozostały nam dwa miesiące do końca 2014-go roku. W listopadzie zaczy-namy od celebracji Dnia Wszystkich Świętych, dniu pokory i zadumy oraz czasu kiedy wspominamy tych, którzy odeszli. Święto, które w Polsce jest usta-wowo dniem wolnym od pracy, w tym roku przypada w sobotę, więc w USA większość z nas też będzie miała wolne. Na zewnątrz resztki liści zmieniają kolory – czas grabienia i wydmuchi-wania jesiennych pozostałości. Mamy niewątpliwe szczęście mieszkać w miejscu, gdzie jesień jest tak malown-icza – korzystajmy z tych krótkich ale słonecznych dni. 11 listopada to największe polskie święto – Dzień Odzyskania Niepodległości, i jego 96 już rocznica. W końcu ostatni weekend to największe Święto w USA – Święto Dziękczynienia. Na stole zagości in-dyk, stuffing i sos żurawinowy – nie przejadajcie się bo tuż po „indyczym” obiedzie nadchodzi Czarny Piątek i mania zakupów. Życzymy Wam wspaniałego Święta Dziękczynienia. A teraz na rozgrzewkę zapraszamy do lektury kolejnego numeru “Życia Kolo-rado”.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury,Marcin Żmiejko

• SawaMeat&Sausage: 303.462.0412, 3206 Wadsworth Blvd, Wheat Ridge • SawaMeat&Sausage: 303.691.2253, 2318 S. Colorado Blvd, Denver• EuropeanGourmet: 303.425.1808, 6624 Wadsworth Blvd, Arvada• Europa: 303.699.1530, 13728 E. Quincy Ave, Aurora• ChicagoMarket:303.868.5662 & 708.302.7225 1477 Carr St Lakewood• HomeMadeEuropeanFoods1070 S. Union Blvd. Lakewood

ZgłoszeniaREKLAMprzyjmujemy do 20-go dnia każdego miesiąca.

Redakcja Życia Kolorado nie odpowiada za treść reklam

i ogłoszeń.

SKLEPY SPOŻYWCZE, PIEKARNIE

• BrianLandy:303.781.2447, 3780 S. Broadway, Englewood, CO• CliffHypsher:303.806.5104, S. Broadway, Englewood, CO• JurasZiankowicz:(720) 260-4605, 2821 S Parker Road, Suite 407 Aurora

PRAWNICY

• MargoObrzut:303.241.5802, 11859 Pecos St. #200, Westminster• Tadla&TadlaRealEstateGroup: 720.935.1965, 5944 S Monaco Way, Ste#100, Englewood• EwaSosnowskaBurg: 303.886.0545• JoannaSobczak:720.404.0272• ElaSobczak: 303-875-4024

AGENCI NIERUCHOMOŚCI

• KużbielInsurance:720.351.2066, 930 Sherman Street, Denver

• MiraHabinaIntl:720.331.2477, 8760 Skylark St. Highlands Ranch

• UrszulaBunting: 720.937.3787

TŁUMACZENIA , INCOME TAX, NOTARY PUBLIC

OGŁOSZENIADROBNEw gazecie i naszej

stronie internetowej: www.zycie-kolorado.com

$10 / miesiąc /do 30 słów/e-mail: [email protected]

Wspierajcienaszebiznesy:

• AgnieszkaGołąbek: 720-935-8686

POŻYCZKI NA NIERUCHOMOŚCI

• Nef-RA,KropleŻycia. 773.344.4600

Od Redakcji

Nie wszystkie publikowane teksty autorów odzwierciedlają

poglądy redakcji ŻK

• PolskyTV:1-347-767-6755

TELEWIZJA

• AmberCounseling,AgnieszkaBaklazec, MA, LPC, LAC, CFI 720-323-6284. 2323 S. Troy St. Suite 3-107 Aurora, 496 S. Dayton St. Suite 101 Denver, 1949 Wadsworth Blvd. Lakewood

LEKARZE, PSYCHOTERAPIA

ZDROWIE & SPA

• BestQualityAutoRepair&Body,Gabriel Zieliński, 303.974.7095 803 Wadsworth Blvd Lakewood• AMBERBAND- 720.882.2265, www.theamberband.com

USŁUGI RÓŻNE

Ogłoszeniadrobne

NAPRAWIĘ SAMOCHODY - wszystkie marki. Wymiana: paski rozrządu, półośki, hamulce i więcej. Niskie ceny, proszę dzwonić pod nr 303-671-0410 (zostawić wiadomość) lub tel. komórkowy: 303-912-4039

HOUSE CLEANING BUSINESS FOR SALELOCATED IN ARVADA - GOLDENHouses are short driving distances from each other. Business is only residential and running for over 10 years. Call for more info 303-421-0485

HOUSE CLEANING JOBLooking for dependable person. Normal hours. Good pay. Some cleaning experience preferred. Call for more info 303-421-0485

-Bądźnabieżąco!Dołączdonas

naFacebooku:)

UBEZPIECZENIA

Page 4: Zycie Kolorado November 2014

Ojczyznę wolną...?

Tomasz Winiarski

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 4

Świat pod lupą

ie tak dawno temu, czołowe polskie gazety, informowały o dwóchszpiegach Federacji

Rosyjskiej, którzy zostalizłapani przez polską Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego

Czy jest to sukces, czy porażka naszego kontrwywiadu? Skoro wykryliśmy obcych agentów to należy pochwalić ABW, z drugiej jednak strony w świecie wywiadu - grze cieni, która toczy się z dala od mediów, chyba lepiej byłoby, mówiąc kolokwialnie, przekabacić inwigilujących Polskę, moskiewskich szpiegów na podwójnych agentów. Nie jest to jednak rzeczą łatwą i nie można mieć pretensji do polskiego kontrwy-wiadu. Samo złapanie zdrajców je-st pewnego rodzaju sukcesem, ale pamiętajmy, że w ich miejsce przyjdą następni. Czy nasze służby ich powstrzymają? Na terenie Polski z całą pewnością działa wielu agentów Władimira Putina. Nasz kraj, jako członek NATO oraz Unii Europejskiej, który aktywnie angażuje się w konflikt na Ukrainie, jest bez wątpienia ważnym celem dla rosyjskich służb specjalnych. W poprzednich moich artykułach pisałem, że możemy już otwarcie mówić o II Zimnej Wojnie. Jest ona jednak zimna wyłącznie dla stojących przy granicy dywizji, dla wywiadu jest wojną jak najbardziej gorącą. Jeżeli myślicie Państwo, że z wrogimi szpiegami zetknąć się mogą jedynie agenci specjalni, to jesteście w dużym błędzie. Otóż w Polce, jak niedawno dowiedzieliśmy się z mediów, akty-wnie działają rosyjscy hakerzy, którzy podszywając się pod obywateli Polski, piszą propagandowe komentarze w In-ternecie.

Naszym służbom należy się szacunek za ich ciężką, nieustanną walkę o polską wolność i bezpieczeństwo. Zostawmy jednak teraz na boku wojny wywiadów. Informacja o złapaniu dwóch ro-syjskich szpiegów, spowodowała, że postanowiłem wziąć pod lupę dawnych „ludzi Moskwy”. Komunistów, którzy w czasach PRL-u służyli sowieckiemu okupantowi. Wielu z nich do dzisiaj nie odpowiedziało za swoje czyny, niektórzy również piastują ważne pub-liczne stanowiska, często goszcząc w mediach.

Marek Dukaczewski

Weźmy na przykład takiego Marka Du-kaczewskiego – generała brygady Sił Zbrojnych RP, byłego dyplomatę, byłego szefa WSI, pełnił również funkcję pod-sekretarza stanu za czasów prezyden-tury Aleksandra Kwaśniewskiego. Kim był w mrocznych czasach PRL? Służył, jako oficer wywiadu wojskowego i w latach 80-tych szpiegował naszych dzisiejszych sojuszników – Stany Zjed-noczone i Izrael. W sierpniu 1989 roku wyjechał do Moskwy na szkolenie GRU. Dzisiaj, w wolnej już Polsce często gości w telewizji, komentując wiele gorących tematów. Naszego narodowe-go bohatera – śp. Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, jakże szanowanego i ce-nionego przez amerykańską Polonię, wielokrotnie nazywał zdrajcą. Wolna Polska nie powinna tolerować takiego stanu rzeczy. Ten człowiek przez lata służył sowieckim najeźdźcom, teraz w nowej i demokratycznej Polsce, w swo-ich wypowiedziach atakujących jednego z najważniejszych szpiegów NATO – Ryszarda Kuklińskiego, ewidentnie zdradza poglądy prokomunistyczne.

Wojciech Jaruzelski

Chyba najbardziej kontrowersyjną postacią okresu PRL był Wojciech Ja-ruzelski. Kiedy słyszę głosy z lewicy, że Jaruzelski był jednym z „ojców polskiej wolności” to nie wiem, czy śmiać się, czy też płakać. Jego zbrod-nie są niepodważalne, krwi Polaków, do których władze komunistyczne kazały strzelać, nigdy z rąk Jaruzelskiego nie zmyje żadna propaganda. Większą część swojego życia poświęcił służbie zbrod-niczemu systemowi komunistycznemu, który przez dekady prześladował Po-laków. To za jego kadencji bestialsko zamordowano błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę. Ludzi, którzy wydali wyrok śmierci na polskim du-chownym nigdy nie osądzono. Ko-munistyczni kaci z SB, którzy pobili i torturowali Popiełuszkę, a następnie włożyli do worka z kamieniami i żywcem utopili w Wiśle, po odbyciu śmiesznie łagodnej kary, wyszli na wolność. Ja-ruzelski ponosi odpowiedzialność za rozkazy strzelania do manifestujących ludzi. Wydał też polecenie zestrzele-nia samolotu, którym w roku 1975 do Austrii próbował uciec pilot – Dionizy Bielański. Maszyna rozbiła się na terenie dzisiejszej Słowacji. Jaruzelski ma na swoim sumieniu również liczne ofiary

Stanu Wojennego, który wprowadził w Polsce 13 grudnia 1981 roku, realizując polecenia Moskwy, której stan wojenny był bardzo na rękę. Chociaż w III Rzec-zpospolitej przeciwko niemu toczyło się kilka procesów sądowych, to jednak komunistyczny generał Wojciech Jaru-zelski nigdy nie został ukarany za swoje czyny.

Czesław Kiszczak

Inną postacią, jest Czesław Kiszczak – komunista, który przez całe swoje życie wiernie służył Moskwie i KC PZPR. W latach 1981-1990 pełnił funkcję Ministra Spraw Wewnętrznych, w sierpniu 1989 roku został desygnowany na stanowi-sko Prezesa Rady Ministrów, jednak nie udało mu się utworzyć rządu. Był blis-kim współpracownikiem Jaruzelskiego. Jak twierdzi inny komunistyczny opra-wca gen. Władysław Pożoga, Kiszczakbył inicjatorem akcji „Hiacynt” z 1985 roku, która była wymierzona w środowisko homoseksualistów. W roku 2004 sąd uznał go winnym przyczynie-nia się do śmierci górników z kopalni „Wujek”, do masakry doszło w grud-niu 1981 roku. Czesław Kiszczak został skazany na cztery lata więzienia, jednak w wyniku amnestii, karę zamieniono na dwa lata w zawieszeniu. Następnie odbywały się kolejne procesy, które uznawały Kiszczaka winnym, jednak za-wsze udawało mu się uniknąć kary. W sumie w sprawie śmierci górników z kopalni „Wujek” odbyło się pięć pro-cesów, jednak zawsze kary albo nie wykonywano albo sprawę umarzano. W roku 2011 miał miejsce ostatni z nich, wtedy warszawski Sąd Okręgowy uniewinnił peerelowskiego generała Czesława Kiszczaka. Dlaczego III Rzeczpospolita nie potrafiła należycie ukarać byłego oprawcy Narodu Pol-skiego? Dlaczego czerwona marionetka Moskwy, która wraz z innymi zbrod-niarzami tworzyła komunistyczną dyktaturę, nigdy nie została pociągnięta do odpowiedzialności? Kiedy rodziła się wolna Polska, Kiszczak uspokajał swoich komunistycznych towarzyszy słowami – „Nic wam nie będzie!”. Niestety miał rację…

Kaci z UB

Po wojnie, Polacy z okupacji na-zistowskiej trafili pod okupację komunistyczną. Bohaterowie narodowi, którzy zasłużyli się dla kraju, walcząc między innymi w oddziałach Armii Kra-

jowej, byli przez rosyjskich okupantów prześladowani tak samo, jak przez Niemców. Niestety większość z agentów służb komunistycznych nigdy nie została ukarana, a żyjący do dzisiaj byli agenci UB (przekształconego później w SB) pobierają sowite emerytury, znacznie wyższe od tych wypłacanych wielu ludziom, którzy w czasach PRL nie przystali do komunistów. Czy tak ma wyglądać sprawiedliwość w wolnej Polsce? Faktycznie mamy dzi-siaj demokrację, niepodległość, ale nie rozliczyliśmy się należycie z historią. Mamy słuszną pretensję do Niemców, że nie potrafili ukarać wielu swoich zbrodniarzy. Spójrzmy jednak najpi-erw na własne podwórko… Eugeniusz Chimczak – zbrodniarz komunistyc-zny i oprawca z czasów stalinowskich, funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa. Prowadził wiele śledztw i przesłuchań, między innymi w sprawie Rotmistrza Witolda Pileckiego i jego „grupy Wi-tolda”. W ostatniej rozmowie z żoną, która odwiedziła Pileckiego w ubec-kim więzieniu, Rotmistrz powiedział, że „Auschwitz to była igraszka”. Eugeniusz Chimczak (ubecki kat) został w roku 1996 skazany na 7,5 roku więzienia, jed-nak uniknął kary ze względu na zły stan zdrowia, choć z tym „słabym” zdrowiem żył jeszcze 16 lat. Fakt, że wielu sędziów w III RP to sędziowie, którzy skazywali ludzi jeszcze za Solidarność, pokazuje, jak fatalnie Polska rozliczyła się z okre-sem PRL-u. Ofiary reżimu komunisty-cznego z pewnością przewracają się w grobach, o ile te groby w ogóle mają, bo, jak wiemy komuniści mordowanych przez siebie polskich bohaterów wojen-nych, chowali w masowych grobach, ciała zalewając gaszonym wapnem. Takie mogiły odkryto między innymi na ternie Cmentarza Powązkowskiego, na tak zwanej „łączce”. Po dekadach sowieckiej okupacji, rodziny bestialsko pomordowanych, mają szansę na godny pochówek swoich bliskich.

Listopad to miesiąc wspomnień zmarłych, kiedy będziemy odwiedzać groby, pomyślmy też o wszystkich Żołnierzach Wyklętych, którzy po II Wojnie Światowej nie złożyli broni i rozpoczęli walkę partyzancką z narzuco-nymi przez sowietów władzami komu-nistycznymi. Cześć ich pamięci!

[email protected]

Page 5: Zycie Kolorado November 2014

TADEUSZ BŁAZYSIAK POKAZAŁ SIĘ W DENVER

5-go października w National Western Event Center z bardzo ładniej strony pokazał się motocyklista Tadeusz Błażusiak. Nasz rodak zajął drugie miejsce w zawodach piątej rundy Mistrzostw Ameryki. Bałażusiak to uznana firma w sporcie motorowym, startuje w największych imprezach. W Denver miął szansę na zwycięstwo jednak po szóstym okrążeniu zaliczył wypadek i został wyprzedzony. Drugie miejsce to też wielki sukces – brawo!Fot. Blazusiak.com

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 5

Wiadomości sportowe

Żyj sportem w Kolorado

Marcin Żmiejko

akiej jesieni w historii pol-skiego sportu nie pamiętają najstarsi rodowici górale z Kolorado. Po sukcesach ko-

larzy (Majka, Kwiatkowski), po złotym medalu siatkarzy w końcu przebudzili się piłkarze. Przebudzili się tak, że w pierwszym meczu w ramach eliminacji Euro 2016 pokonali na własnym boisku świeżo upieczonych mistrzów świata. Czekamy w niecierpliwości na to co przyniesie nam miesiąc listopad – a apetyt rośnie w miarę jedzenia.

DOKOPALI MISTRZOM ŚWIATA

Zbigniew Boniek, kiedy rok temu przekazywał misję prowadzenia reprezentacji Polski w piłce nożnej, swojemu byłemu koledze z boiska – Adamowi Nawałce z pewnością nie przypuszczał, że będzie świadkiem pierwszego w historii zwycięstwa Po-laków nad Niemcami. To co nie udało się Kazimierzowi Górskiemu, Jackowi Gmochowi, Antoniemu Piechniczkowi oraz Leo Benhakerowi – udało się Adamowi Nawałce. Ten szkolenio-wiec jeszcze jako czynny piłkarz w Ar-gentynie w 1978-mym roku osobiście grał przeciwko Niemcom-wówczas również mistrzom świata i jako zawod-nik musiał zadowolić się remisem 0:0. Do niedawna ten wynik to najlepsze osiągnięcie polskiego futbolu w poty-czkach z Niemcami. W sobotę 11-go października 2014-go roku, na płycie Stadionu Narodowego w Warszawie polska piłka nożna wzniosłą się na wyżyny umiejętności i konsekwencji i w rezultacie pokonała zachodnich sąsiadów 2:0. Miesiąc wcześniej Po-lacy pokonali Gibraltar 7:0. Wychodzi na to, że Niemcy strzelili Polakom tyle samo bramek (zero) co Gibraltar. Sam mecz to nieustanna walka, świetne za-wody rozegrał Kamil Glik, który już na początku spotkania przestawił odpow-iednio Thomasa Mullera – króla strzel-ców dwóch poprzednich MŚ. Niemcy mieli zdecydowaną i niezaprzeczalną przewagę, ale im też kiedyś musi się coś nie udać, poza tym stojący na bramce Wojciech Szczęsny nie miał za-miaru niczego ułatwiać przeciwnikom i na zawsze pozostanie człowiekiem który zatrzymał Niemcy. Największym bohaterem wieczoru okazał się jed-nak trener Adam Nawałka – rozwiązał problem Lewandowskiego. Nasz największy gwiazdor dostał eskortę dwóch obrońców niemieckich, takrozporządził Joachim Loew. Nawałka postanowił to wykorzystać i tuż za Le-wandowskim wystawił Arkadiusza Mi-lika – młodego napastnika Aaxu Am-sterdam. Efekt przyniosła pierwsza kontra po przerwie – wrzut Piszczka i strzał głową Milika, zaspał bram-karz niemiecki i zrobiło się 1:0 dla Polski – stadion oszalał. Niemcy ru-szyli do ataku a Nawałka wycofał z

placu boju Milika, wprowadzając za niego weterana – Sebastiana Milę. W międzyczasie w barwach Niemiec pojawił się na boisku Lukas Podolski i zaznaczył swoją obecność strzałem w poprzeczkę. Chwilę później popisowo w polu karnym zagrał Robert Lewan-dowski i po serii zwodów wystawił piłkę Mili tak, że nie pozostał o nic innego jak tylko klepnąć futbolówkę w długi róg. 2:0 i po zawodach. Kwintesencją całego spotkania było jedno z ostaniach zagrań Lewandowskiego, kiedy założył siatkę (puścił piłkę między nogami przeciwni-ka) Kroosowi – jednemu z najlepszych obrońców świata. Po ostatnim gwizdu cała Polska oszalała.

...A PO KILKU DNIACH ZREMISOWALI ZE SZKOCJĄ

Po meczu z Niemcami Adam Nawałka, posobnie jak nasi zawodnicy przestrzegali przed hurraoptymizmem i z powagą mówili o mającym sie odbyć za trzy dni meczu z reprezentacją Sz-kocji. Jak się póżniej okazało Szkoci okazali się bardzo wymagającym przeci-wnikiem i po bardzo ostrym pojedynku zremisowali z biało-czerwonymi 2:2. Polacy objęli szybko prowadzenie (Mączyński) po czym nieco przysnęli, Szkoci skrzętnie wykorzystali sytuację i zapakowali nam 2 gole, efekt wyjątkowej niefrasobliwości naszej obrony. Na szczęście Arkadiusz Milik wykończył świetną akcję i doprowadził

do remisu. Po tej bramce nastąpiło coś, czego od dawna nie widzieliśmy w wykonaniu reprezentacji Polski. Nasi zaczęli bardzo ambitnie i agresywnie atakować. W słupek strzelił Grosicki, niecelnie dobijał Mila, ale sama chęć zwycięstwa napawać może wszystkich kibiców niesamowitym optymizmem, czegoś takiego nie widzieliśmy od cza-sów Leo Benhakera a może nawet Je-rzego Engela.W tym miesiącu gramy z Gruzją – mecz pokaże ESPN3 (internet).

MANNING SAMOTNYM REKORDZISTĄ

Payton Manning został zawodnikiem, który wykonał najwięcej rzutów, jakie kończyły się przyłożeniem (touchdown) w historii całego NFL. Do meczu z San Francisco 49ERS pod tym rekordem mógł podpisać sie Brett Favre, który już od kilku sezonów jest na sportowej emeryturze. Manning jest na dobrej drodze, żeby wyśrubować rekord, bo przecież do zakończenia sezonu jeszcze kilka miesięcy. Broncos grają bardzo ciekawie, odrodził się Von Miller i o łapaniu piłki przypomniał sobie De-maryius Thomas. Jeśli forma pozosta-nie bez zmian do końca sezonu, może będzie okazja do dopingowania Broncos w kolejnym Superbowl, który w 2015-tym roku odbędzie się w Phoenix.

OSCAR PISTORIUS SKAZANY

Popularny „Blade Runner”, sprinter, biegający na protezach nóg został uznany winnym nieumyślnego za-strzelenia swojej narzeczonej. Po miesiącach przesłuchań sąd w Republice Południowej Afryki skazał Pistoriusa na 5 lat więzienia. Skazany za kratami spędzi 10 miesięcy, po czym resztę kary odbębni w areszcie domowym.

SPORT W DENVER

Na poważnie grają już hokeiści Colorado Avalanche, ale nie idzie im to najlepiej, jednakże wszyscy miłośnicy hokeja mogą wybrać się w listopadzie do Pepsi Center i obejrzeć mecze AVS z Anaheim Ducks (11.2), Vancouver Canucks (11.4), Toronto Maple Leafs (11.6), Washington Capitals (11.20), Carolina Hurricanes (11.22), Chicago Blackhawks (11.26) czy Dallas Stars (11.29). W tej samej Sali grają koszykarze Nuggets, którzy w listopadzie zmierzą się z: Sacramen-to Kings (11.3), Cleveland Cavaliers (11.7), Portland Trail Blazers (11.12), Oklahoma City Thunder (11.19), New Orleans Pelicans (11.21), Chicago Bulls (11.25) oraz Phoenix Suns (11.28).

Page 6: Zycie Kolorado November 2014

Anglojęzyczna ulotka promująca niepodległość Polski z 1918 roku.

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 6

Rocznice

96 lat od odzyskania niepodległości...Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały,

piąte doczekało...

dzyskiwanie przez Polskę niepodległości było proce-sem stopniowym. Wybór daty 11 listopada uzasadnić

można zbiegiem wydarzeń w Polsce z zakończeniem I wojny światowej dzięki zawarciu rozejmu w Compiègne tego dnia, pieczętującego ostateczną klęskę Niemiec. Dzień wcześniej przybył do Warszawy Józef Piłsudski. W tych dwóch dniach, 10 i 11 listopada 1918, naród polski uświadomił sobie w pełni odzyskanie niepodległości, a nastrój głębokiego wzruszenia i entuz-jazmu ogarnął kraj. Jędrzej Moracze-wski opisał to słowami:

Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordo-ny. Nie ma „ich”. Wolność! Niepodległość! Zjedno-czenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. (...) Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało. (...)

W latach 1919–1936 rocznice odzys-kania niepodległości świętowano w Warszawie jako uroczystości o cha-rakterze wojskowym. Organizowano je zazwyczaj w pierwszą niedzielę po 11 listopada. W 1919 roku nie było

sprzyjającej sytuacji by uczcić rocznicę odzyskania niepodległości, ponieważ trwały jeszcze wojny o granice Rze-czypospolitej. Pierwszy raz w pełni uroczyście upamiętniono odzyskanie niepodległości 14 listopada 1920. Tego dnia uhonorowano Józefa Piłsudskiego jako zwycięskiego Wodza Naczelnego w wojnie polsko-bolszewickiej wręczając mu buławę marszałkowską.

Po przewrocie majowym w 1926 obchody kolejnych rocznic były uroczystościami ściśle wojskowy-mi. W tym samym roku 8 listopada Józef Piłsudski jako prezes ministrów

wydał okólnik ustanawiający ten dzień wolnym od pracy dla urzędników państwowych. Odtąd w tym dniu na placu Saskim w Warszawie Piłsudski dokonywał przeglądu pododdziałów, a następnie odbierał defiladę (po raz ostatni w 1934 roku). W 1928 roku plac Saski w stolicy nazwano placem marszałka Józefa Piłsudskiego, a czte-ry lata później Minister Wyznań Re-ligijnych i Oświecenia Publicznego ustanowił ten dzień wolnym od nauki. Rozporządzeniem Prezydenta RP z dn. 29 października 1930 ustanow-iono odznaczenie państwowe Krzyż i Medal Niepodległości dla osób czyn-nie zasłużonych dla niepodległości Polski. 11 listopada 1932 odsłonięto Pomnik Lotnika w Warszawie. Rangę święta państwowego nadano Świętu Niepodległości dopiero ustawą z dn.

23 kwietnia 1937. Miało ono łączyć odzyskanie suwerenności państwowej z zakończeniem I wojny światowej oraz upamiętniać Józefa Piłsudskiego. Do czasu wybuchu II wojny światowej ob-chody państwowe odbyły się dwa razy: w 1937 i 1938; w 1937 uświetniono je odsłonięciem pomnika gen. Józefa Sowińskiego.

Podczas okupacji niemieckiej w latach 1939–1945 jawne świętowanie polskich świąt państwowych było niemożliwe. Organizatorzy przygoto-wywanych konspiracyjnie obchodów rocznicy 11 listopada, głównie w ra-

mach małego sabotażu, byli narażeni na dotkliwe represje. Jednak mimo to pamięć o Święcie Niepodległości starano się podtrzymywać. W dniach poprzedzających 11 listopada na mu-rach, ogrodzeniach, płytach chodniko-wych pojawiały się afisze, ulotki i na-pisy „Polska żyje”, „Polska zwycięży”, „Polska walczy”, „Jeszcze Polska nie zginęła”, „11.XI.1918” itp., a od 1942 roku także znak Polski Walczącej. Częstokroć pomniki przystrajano biało-czerwonymi kwiatami i proporczyka-mi, a w miejscach o trwałej symbolice narodowej mocowano flagę narodową. Również w prasie konspiracyjnej, głównie w „Biuletynie Informacyjnym” podziemnej Armii Krajowej, zamieszc-zano artykuły przypominające o Święcie Niepodległości.

W 1945 ustanowiono Narodowe Święto Odrodzenia Polski, obchodzone 22lipca, w rocznicę ogłoszenia Mani-festu PKWN, i jednocześnie zniesio-no Święto Niepodległości. W okresie PRL obchody rocznicy odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada or-ganizowane były nielegalnie przez środowiska niepodległościowe w tym piłsudczykowskie. Organizatorzy i uc-zestnicy tych uroczystości często byli represjonowani przez ówczesne władze państwowe. Wyjątek stanowiły lata 1980–1981, kiedy za sprawą działalności związku zawodowego „Solidarność” przywrócono Świętu Niepodległości

należne miejsce w świadomości spo- łecznej. Święto Niepodległości w dniu 11 listopada zostało przywrócone przez Sejm PRL ustawą z 15 lutego 1989 pod nazwą „Narodowe Święto Niepodległości’.

11 listopada jest dniem wolnym od pracy. Główne obchody, z udziałem najwyższych władz państwowych, odbywają się w Warszawie na placu marsz. Józefa Piłsudskiego, przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Inne formy obchodów to: Bieg Niepodległości organizowany od 1989 w Warszawie, Koncert Niepodległości organizowany od 2009 roku w Muzeum Powstania Warszawskiego, wykłady historyczne, koncerty patriotyczne czy parady ulica-mi miast, np. Marsz Niepodległości.

Wikipedia

Page 7: Zycie Kolorado November 2014
Page 8: Zycie Kolorado November 2014

Kalejdoskop Polonijny

Przyrzeczenie harcerskiePaweł Korowajski hm

ż trudno uwierzyć, że już jesteśmy w połowie okresu jesiennego. Jak ten czas szybko mija jak się go

spędza w gronie rodzinny oraz bliskim nam osobom. Ale nie zapominajmy o tych najbliższych, którzy od nas ode-szli, szczególnie w Dzień Wszystkich Świętych oraz Dzień Zaduszny.

W tym wydaniu, chciałbym przedstawić Przyrzeczenie Harcerskie, które każda harcerka i harcerz składają. A więc, jest to uroczysta deklaracja składana przy otrzymywaniu krzyża harcerskiego. Stanowi ono lapidarny opis trzech pod-stawowych zasad wychowawczych obowiązujących w harcerstwie: służby, samodoskonalenia, braterstwa.

Przyrzeczenie harcerskie nie jest równoznaczne z przyjęciem do harcerst-wa, które następuje zazwyczaj znacznie wcześniej, tj. najczęściej w momencie rozpoczęcia regularnego uczęszczania na zbiórki. Potwierdzeniem złożenia przyrzeczenia harcerskiego jest wręczenie (na ogół przypięcie do mun-duru harcerskiego) krzyża harcerskiego, lub (w niektórych środowiskach) chusty harcerskiej.

W listopadzie, rusza nasza co roczna Akcja sprzedaży Kalendarzy Adwentowych, w tym roku sprzedajemy je w cenie $4.Prosimy o kontakt przez email: [email protected] , tele-fon/sms 303 564 2154 lub wysyłkę czeku na poniższy adres:

Ośrodek Harcerski w Denver, 8342 Club Crest Drive, Arvada, CO 80005

Serdecznie dziękujemy za wsparcie naszego rosnącego ośrodka harcerskiego.

“Mam szczerą wolę całym

życiem pełnic służbę Bogu

i Polsce, nieśc chętną pomoc

bliznim i byc posłusznym

Prawu Harcerskiemu”

Druhna Karolina Ryncarz z Denver - po prawej - została pierwszą żeńską instruktorką har-cerstwa w historii Kolorado. Na zdjęciu po lewej druhna Agnieszka Witanis, w środku druhna hufcowa Anna Pisańska. Kalifornia 2014.

R E K L A M APodczas Odprawy Hufców, na który udała się druhna Karolina w weekend 11 października. Grono instruktor-skie powiększyło się o dwie nowe in-struktorki, druhny: Karolinę Ryncarz i Agnieszkę Witanis z rąk druhny Huf-cowej hm. Anny Pisańskiej otrzymały stopień PRZEWODNICZKI oraz złożyły obietnicę instruktorską. Druhna Karo-lina, jest pierwszą harcerką na ziemiach Kolorado która została instruktorką. Jest osobą która poświęca cały czas harcerst-wu. Gratulujemy druhnie Karolinie i w imieniu Ośrodka Harcerskiego w Den-ver składam najserdeczniejsze życzenia.

Z kroniki Ośrodka Harcerskiego w Denver

PAŹDZIERNIK 2014:13 oraz 27 października spotkaliśmy się na zbiórki w polskiej szkole. A 19 października wzięliśmy udział w co miesięcznej mszy harcerskiej.

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 8

LISTOPAD 2014:• 1listopada, jak co roku, weźmiemy

udział w Mszy Św., po czym udamy się na grób naszego Patrona dz. H. druha Stefana Futro.

• 9 listopada weźmiemy udział w uroczystości Święta Niepodległości w Polskim Klubie.

• 16listopada weźmiemy udział w co miesięcznej mszy harcerskiej.

• 10 i 24 listopada zapraszamy na zbiórki harcerskie o godzinie 18:30 w budynku polskiej szkoły.

Zapraszamy chętnych na zbiórkę. Chętni oraz chętne są proszone o kontakt pod numer telefonu 303.564.2154.Pamiętajmy, że harcerstwo wychowuje dzieci i młodzież już od ponad 100-stu lat. Z roku na rok coraz więcej mamy chętnych. A więc zapraszamy na har-cowanie, na przeżycie tej WIELKIEJ przygody.

Jesteśmy organizacją „NON PROF-IT” i jeżeli ktoś byłby chętny pomóc nam finansowo to z góry serdecznie DZIĘKUJEMY. Czeki można wystawiać na POLISH SCOUTING ORGANIZA-TION i wysyłać na: Ośrodek Harcerski w Denver, 8342 Club Crest Drive, Arvada, CO 80005 lub wpłacać w Wells Fargo na konto POLISH SCOUTING ORGA-NIZATION, nr. Konta: 8939525393.

Harcerska grupa w Denver - na zdjęciu wg. wzrostu, rangi i doświadczenia - sukcesywnie powiększa się!

Page 9: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 9

Kalejdoskop Polonijny

Odprawaz Kalifornii - Ryszard Urbaniak hm

ufiec harcerek “Mazowsze” oraz harcerzy “Kraków” działają w zachodniej części Stanȯw Zjedno-

czonych na obszarze stanȯw Kalifor-nii, Arizony, Kolorado oraz Waszyn-gtonu czyli “zaledwie” ponad miliona kilometrȯw kwadratowych powie-rzchni. Nie łatwo jest się zebrać razem i często praca harcerska prowadzona jest przez ośrodki wyłącznie na swoich terenach, czasem tylko spotykając się przy okazji biwakȯw czy obozów na wspȯlnym miejscu.

Gdy w sobotnie popołudnie 11 października 2014 roku, w kaplicy Matki Boskiej Patronki Emigrantów ośrodka polonijnego East Bay Polish American Association ksiądz Rafał Duda rozpoczynał mszę świętą w ławkach zasiadło grono instruktorskie obydwu hufców. Ponad dwudziesto-osobowa grupa harcerskich wycho-wawców z Los Angeles, San Francisco, San Jose, Martinez, Sacramento i Den-ver przybyła na doroczne odprawę by rozpoczynając modlitwą, planować rozpoczynający się rok harcerski. Bardzo spokojny i rozsądny ksiądz Rafał natchnął nas słowem Bożym i swoi kazaniem. Tuż po mszy, aby ob-rady prowadziło się lepiej, miejscowe Koło Przyjaciół Harcerstwa uraczyło przybyłych obiadem, na który każdy z uczestnikȯw przyniósł swoją potrawę. Nad całością tych przygotowań czuwały Irena Grobelna i hm. Iwona Urbaniak Kilka godzin trwały sprawozdania, dys-kusje oraz układanie kalendarza.

Pośród innych hm. Krystyna Chciuk podzieliła się wrażeniami ze swego pobytu na uroczystościach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego oraz przypomniała sylwetkę Kazimi-erza Pułaskiego. Tuż obok, jak i przez dziesięciolecia towarzyszyła jej hm. Beata Mazur. Liderki naszego harcer-stwa przez lata prowadziły je nawet gdy były to najtrudniejsze czasy.

Miłym akcentem było wręczenie przez hufcową, granatowych krajek dla

Spotkanie hufców “Mazowsze” i “Kraków” w kaplicy Matki Boskiej Patronki Emigrantów ośrodka polonijnego East Bay Polish American Association w Kalifornii. ZDJĘCIA: phm. Daniel Goluszek

R E K L A M A

nowo mianowanych instruktorek-prze-wodniczek: Karoliny Ryncarz z Den-ver oraz Agnieszki Witanis z San Jose; ta ostatnia jest jedną z najmłodszych wiekowo instruktorek w Chorągwi Har-cerek. Wspomniano także, iż po ostatnio ukończonym kursie w Amerykańskiej Częstochowie pwd. Dylan Wilczko-wiak ma otwartą próbę na podharcmis-trza, a phm. Daniel Gołuszek na har-cmistrza. Wszystkim im gratulujemy.Przewodnicząca Zarządu Okręgu ZHP – hm. Renia Skwarużyńska podzieliła się informacjami o przyszłorocznym Zlocie harcerstwa z terenu Stanȯw Zjedno-czonych, który odbędzie się na przełomie lipca i sierpnia w Kolorado.

Komendant Chorągwi Harcerzy hm. Zbigniew Pisański przypomniał nam ważność regulaminȯw, a czuwający nad całością hufcowi hm. Ania Pisańska i hm. Patryk Grobelny dzielnie czuwali nad sprawnym przebiegiem spotkania. W ostatniej już w zasadzie części dnia, każdy z hufców udał się na swoje wewnętrzne obrady, by załatwić sprawy czy to żeńskiej czy męskiej części orga-nizacji harcerskiej. Jeszcze po obradach trwały “kuluarowe” dyskusje i rozmowy w jak zawsze bardzo przyjacielskiej at-mosferze. Na zewnątrz dawno już zapadł zmrok gdy w kręgu stanęliśmy by piosenką “idzie noc…” pożegnać się. Towarzyszył nam ciepły kalifornijski wiatr i mrugające do nas przecież – gwiazdy, a gdzieś chyba pośród nich ci, którzy już odeszli na wieczną wartę.

Do zobaczenia; CZUWAJ!

Page 10: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 10

Polska Agencja Prasowa

Foto: PAP/EPA / STR

Wolność kobiet w islamskiej Mauretanii

Z Nawakszut Marzena Kozłowska, Polska Agencja Prasowa

iostra Celina ze Zgro-madzenia Sióstr Misjona-rek Afryki (Sióstr Białych) jest w Nawakszut od roku

„Pracuję w ośrodku dziennym dla dzieci niepełnosprawnych intelektu-alnie i fizycznie. Przyjmujemy w nim dzieci z opiekunami, matkami na kilka godzin dziennie od poniedziałku do piątku. Mamy dzieci od roku do 16 lat” – opowiada PAP. Większość dzieci w ośrodku cierpi na porażenie mózgowe lub wodogłowie; wiele nigdy nie było zdiagnozowanych.

- W stu procentach są to dzieci muzułmańskie. Nie ma tu dzieci chrześcijańskich lub innych wyznań – mówi s. Celina. Zapewnia, że w swej pracy nie napotyka trudności związanych z różnicami religijnymi, choć w Mauretanii, dawnej francuskiej

W Mauretanii, republice islamskiej, kobiety są szanowane i cieszą się wolnością, ale ich świat pozostaje oddzielony od świata mężczyzn, a status jest inny wśród Maurów i wśród plemion Czarnej Afryki. Opowiadają o tym siostra Celina Natanek i nauczycielka Dominika Malczewska, jedyne dwie Polki mieszkające w Nawakszut, stolicy tego czteromilionowego kraju wciśniętego między Atlantyk i Saharę.

kolonii, islam jest religią państwową. - Kościół katolicki, mimo że nie jest ofic-jalnie uznany, jest w Mauretanii postrze-gany pozytywnie, a ludzie Kościoła są traktowani z szacunkiem – tłumaczy. Według misjonarki to dzięki temu, że Kościół od początku angażował się w sprawy społeczne. Caritas zakorzenił się tam w latach 70., w okresie wielkiej suszy, i do dziś budzi pozytywne skoja-rzenia, a siostry zakonne są doceniane.

- Mimo to nie możemy zapomnieć, że jesteśmy w kraju prawie w stu pro-

centach muzułmańskim, gdzie podob-nie jak w krajach Bliskiego Wschodu mamy do czynienia z rozwojem islamu radykalnego. Ostatnimi laty możemy zaobserwować, jak zmieniają się tu zwyczaje, stają się bardziej radykalne, jeśli chodzi o religie. To powoduje,

że Kościół stara się być dyskretny – przyznaje s. Celina.

Do tej pory islam w Mauretanii nie był radykalny – przekonuje. - Tute-jsi mieszkańcy to są nomadowie, ludzie pustyni, wolni. Wcześniej nie było tu specjalnych miejsc do modlitwy. Wraz z rozwojem miast, osiedlaniem się, powstają meczety, a co za tym idzie tworzy się edukacja religijna, powstają szkoły koraniczne. A to powoduje, że zmieniają się też zwyczaje religijne – opowiada polska zakonnica.

Mimo że Mauretania to kraj muzułmański, kobiety mają sporo wolności. Jednak ich status różni się bardzo w dwóch gru-pach – w społeczności arabskiej oraz u ludów murzyńskich zamieszkujących na południu kraju, nad rzeką Senegal.

W plemionach Czarnej Afryki kobieta dużo i ciężko pracuje. - W społeczności arabskiej kobieta ma dużą wolność; można powiedzieć, że jest królową – opowiada s. Celina. - Słyszałam od młodych chłopaków, że jest im się trudno ożenić, bo kobieta potem dużo wymaga, ma dużo oczekiwań.

Kobiety pracują zawodowo, są ministra-mi, artystkami. - Kobietę się tutaj szanu-je, pozwala się jej prowadzić samochód, iść do szkoły, na studia, wykonywać zawód; kobietom się ustępuje w kolejce – wylicza w rozmowie z PAP Dominika Malczewska, druga Polka mieszkająca w Nawakszut. - Mam nadzieję, że ko-biety zachowają tę wolność, nie stracą jej wraz z oddziaływaniem radykalnym nurtów religijnych – wyznaje s. Celina.

Malczewska, z zawodu nauczycielka języka polskiego dla obcokrajowców, zwraca jednak uwagę, że mimo relaty-wnej wolności kobiet w Mauretanii ich świat jest zupełnie odrębny od świata mężczyzn. W szkole w starszych kla-sach zajęcia są prowadzone oddzielnie dla kobiet i dla mężczyzn. W domach mauretańskich kuchnia jest zawsze połączona z małym salonem, a obok jest duży salon. W dużym salonie siedzą mężczyźni a w małym kobiety. - Miałam okazję być na tradycyjnym ślubie. Taka uroczystość trwa trzy dni, ale jest bardzo niewiele momentów, kiedy mężczyźni bawią się razem z kobietami – zauważa Polka, która do Mauretanii przyjechała za mężem.

- Jest Francuzem i pracuje w banku; aku-rat dostał kontrakt na trzy lata. Zawsze mówiłam mu: gdziekolwiek pojedziesz, pojadę z tobą, a im dziwniejszy kraj, im mniej o nim wiem, tym lepiej, bo się więcej dowiem – opowiada PAP.

Według niej w Nawakszut mieszkają ty-lko dwie Polki – ona i s. Celina Natanek. - Z tego, co słyszałam jest jedna Polka na północy kraju, w Nawazibu, ale nie poznałam jej do tej pory, jest też jedna siostra w miejscowości przy granicy z Senegalem – wymienia.

Papież: rodzina i małżeństwoapież Franciszek powiedział, że nigdy wcześniej rodzina nie była tak atakowana, jak obecnie. Zachęcał młodych

ludzi, by zawierali małżeństwa, i przyznał, że błędem duszpasterzy jest to, że nie potrafią do niego przygotować w odpowiedni sposób.

Podczas spotkania z 7 tysiącami piel-grzymów z kościelnego Ruchu Szen-sztackiego, przybyłymi do Watykanu, Franciszek podkreślił:

„Uważam za rzecz bardzo smutną i bolesną to, że rodzi-na, rodzina chrześcijańska, rodzina i małżeństwo nigdy nie były tak atakowane jak teraz, bezpośrednio i pośrednio”.

W trakcie rozmowy z wiernymi, odpowiadając na ich pytania, papież stwierdził: „Uderza się w rodzinę, ileż rodzin jest tym dotkniętych, ile małżeństw rozpadło się, ile relaty-wizmu panuje w koncepcji sakramentu małżeństwa”.

“Jasne jest, że możemy wygłaszać wiele przemówień i deklaracji zasad, ale du-szpasterstwo małżeństw przeżywających trudności powinno polegać na bliskości, na wsparciu” - przypomniał Franciszek. Mówił o potrzebnie towarzyszenia i „leczenia ran”. “Sakrament małżeństwa jest podstawą, ale można nieświadomie go zredukować do obrzędu” - ostrzegł papież. Przyznał, że sakrament małżeństwa uległ „dewaluacji” i staje się jedynie „faktem społecznym”.

Zwrócił się do pielgrzymów ze znanej wspólnoty katolickiej, mówiąc, że często w odpowiedzi na pytanie: „Czemu nie

pobieracie się, jeśli ze sobą żyjecie?”, słyszy, że ludzie nie mają pieniędzy.Franciszek zwrócił uwagę słuchaczy na praktykę, zgodnie z którą młoda para udaje się do urzędu stanu cywilnego wziąć ślub cywilny, a zaraz potem do

kościoła na sakrament małżeństwa. „To przykład próby uproszczenia” - dodał. Tymczasem, wskazał papież, potrze-bne jest odpowiednie przygotowanie do małżeństwa. (PAP)

Foto: PAP/EPA / GIUSEPPE LAMI

Page 11: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 11

Obraz pt.: Vanitas, Antonio de Pereda, 1634. Vanitas (łac. marność) to motyw religijno-artystyczny związany ze sztuką, poznaniem i czasem. Pojęcie ma związek z myślą przewodnią Księgi Koheleta – Vanitas vanitatum et omnia vanitas -– Marność nad marnościami i wszystko marność (Koh 1,2 BT).

R E K L A M A

Czas i przemijanie Bożena Janowska

ie wiem czy to jeszcze moja dojrzałość czy już wiek podeszły, który osiągnęłam, przyczynił się do myślenia

o przemijaniu. Nie popadając w negaty-wizmy podyktowane tematem, całkiem racjonalnie przytaknęłam samej so-bie iż fakt uświadamiania przemi-jania, jest kolejnym etapem w moim życiu. Pewnego rodzaju rozwojem w dalszej wędrówce, tak to prawda, ro-zwojem. Ponieważ wiedząc jak było, mając to co jest i próbując wpłynąć na przyszłość unikając dawnych błędów, roz-wijam się. Teraz dop-iero poznaję małość rzeczy małych i wielkość wielkich, tych wartości, które są najważniejsze. Teraz dopiero doce-niam życie i wiem, że zawsze trzeba cieszyć się z każdego przeżytego dnia gdyż nie wiemy jaki będzie następny. I dziękować, dziękować, bo dziękowanie jest chlebem powszednim.

Czas i przemijanie, dwa pojęcia za-wsze razem. Każdy z nas wplątany jest w pajęczą siec czasu i każdego z nas dotyczy przemijanie. Czas przemija, wszystko ulega zmianie, pokornieje.Czas, który jest zawsze, tkwiący, milczący, jednostajny. Będący tłem życia, być może będący życiem. To

on nas określa, kieruje wszystkim. My jesteśmy zależni od niego chociaż często wydaje się nam, że jest odwrotnie.

Przemijanie jest efektem czasu, faktem, wszechobecnym potwierdzeniem i nie próbuję go ujarzmiać czy pokonywać. Godzę się i współgram bo wiem co to jest rozczarowanie i nie chcę by przemi-janie zaskoczyło mnie. I nie oznacza to iż stoję przed lustrem w poszukiwaniu

nowych zmar-szczek, po prostu obserwuję siebie i rzeczywistość, z życzliwością i szacunkiem wi-tam starość, która jest nieunikniona. Rysując swoją własną mapę ży-cia, zaznaczam punkt określony moim wiekiem, w którym jestem teraz. Widzę sie-bie i nie szukam już młodości na

ciele, pielęgnuję młodość na duszy bo dlaczego mam oszukiwać samą siebie. Jestem w momencie życia, w którym wiem co chciałabym naprawić, jak wiele marzeń chciałabym zrealizować, ile jeszcze osiągnąć i zdaję sobie sprawę jak mało czasu zostało, jak krótkie jest życie. Cieszę się, że mam tę świadomość, która dodaje mi pewności siebie i jest uchwy-ceniem przemijania.

Już? Tak prędko? Co to było?Coś strwonione? Pierzchło skrycie?Czy nie młodość swą przeżyło ?Ach więc już to było…życie?

Leopold Staff

Inspiracje słowem

Motyw marności najbardziej wido-czny jest w epoce średniowiecza i baroku, fascynacja śmiercią i przemijaniem przejawiała się w sztuce i literaturze. Przemyślenia na tle egzystencjalnym pojawiały się także w innych epokach.

Często jest przedstawiany w mar-twych naturach malarzy północnej Europy pochodzących z Flandrii i Holandii. Marność jest przedsta-wiana przez wiele symboli: czaszkę, zepsute lub więdnące owoce, zegary i klepsydry oraz instrumenty muzyczne.

Ich przesłanie ma uświadomić widzowi, że radość życia to tylko przemijająca chwila, trwająca jedynie przez moment. Czaszki i gnijące owoce przypominają o śmiertelności. Instrumenty muzyczne ukazują marność muzyki – w chwili gdy powstaje natychmiast umiera. Muzyka przez swoją efemeryczność pokazuje niemożność powrotu – zaczyna się i kończy równocześnie.

W malarstwie symbole vanitas mają mieć wpływ moralizatorski, wskazujący na przemijalność życia i dóbr ziemskich. Często są to trupia cza-szka, zgaszone świece, klepsydry i zwiędłe kwiaty oraz w szczególnym znaczeniu sceny pokazujące pustelników i umartwiania ciała.

Philippe de Champaigne, Vanitas (ok. 1671)

Szczególnie malarstwo holenderskie XVII w. upodobało sobie motyw vanitas w przeróżnych wariacjach tematu memento mori. Podłożem tego były grasujące zarazy, niekończące potyczki wojen religijnych, bombastyczny przepych i władza powodujące zrozumiały krytycyzm w zachowaniu. Często też motyw vanitas był łączony z błaganiem o zmiłowanie w boskim i chrześcijańskim rozumieniu.

Często martwe natury przedstawiały bogatą i perfekcyjnie namalowaną scenę przepełnioną symbolami związanymi z vanitas. Symbole były dla współczesnych powstaniu dzieła w pełni zrozumiałe.

Vanitas

Page 12: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 12

Punkt widzenia

Życie socjopolityczne dzikichGrzegorz Malanowski

jedliśmy już kolację, za ok-nami od dawna ciemno, zbliża się godzina dziewiąta. „Obejrzymy dziennik telewi-

zyjny?” pyta moja żona. Przyznam, że jak co wieczór oczekiwałem tego py-tania z mieszanymi uczuciami. Z jed-nej strony, dobrze jest wiedzieć co się dzieje zarówno w szerokim świecie jak i w naszym stanie Kolorado, a zwłaszcza na sąsiedniej ulicy. Ale z drugiej strony, to co od dawna prezenterzy dzienników TV podają nam do oglądania oraz ich komentarze, to relacje ze świata dziczejącego do którego, mam nadzieję, mimo ich starań jeszcze nie należymy skoro wzbudza w nas niechęć. Boję się, że znów zobaczę i usłyszę coś budzącego odrazę, czy napełniającego niepokojem o jutro. Najlepiej więc, kochana żono, z całego dziennika obejrzeć wyłącznie prognozę lokalnej pogody: są to wprawdzie wiadomości które zwykle następnego dnia się nie potwierdzają, ale to na ogół wiele nie szkodzi, a za to można ocenić nową suknię prezenterki. O tym co się dzieje u nas i na szerokim świecie lepiej jest dowiedzieć się z pozbawionych poli-tycznych, partyjnych odcieni obiekty-wnych informacji dostarczanych przez telewizyjne serwisy nie-amerykańskie (to nie żart, to gorzka prawda!).

W lokalnych dziennikach telewiz-yjnych nie dowiemy się o tym co można zobaczyć w teatrach czy muzeach. In-formacje o lokalnym życiu kulturalnym zredukowane są bowiem najczęściej do kultury fizycznej, a raczej do zw-ykle bezkrwawych igrzysk futbolow-ych czy baseballowych, co wprawdzie nie przynosi widzom żadnej szkody, ale i żadnych korzyści. Niestety, jeśli druga połowa cowieczornych telewiz-yjnych wiadomości dotyczy prawie wyłącznie świata wyglądającego na wspomniany świat dzikusów, a więc strzelania do ludzi lub rozjeżdżania ich po pijanemu na ulicach i szosach Kolo-rado, egzekucji uczniów w szkołach i zabijania przypadkowych osób w in-stytucjach publicznych całego kraju, podkładania bomb z nadzieją wymor-dowania możliwie największej liczby ofiar, gwałcenia i uśmiercania dzieci lub (w wiadomościach ze świata) publi-cznego podrzynania gardeł dziennika-rzom, jest to niewątpliwie zasmucający obraz dziczenia społeczeństw. Doszło już do tego, że opisane przykłady nikczemności stały się w TV czymś wręcz normalnym: trudno wyobrazić sobie lokalny dziennik telewizyjny zaczynający się od innych doniesień. Ale nasze dzieci także niekiedy patrzą na ekran telewizora, więc skoro jest on jednym z narzędzi kształtujących ich oceny i poglądy, czy nie skrzywi wi-dzenia przejawów zła, które zacznie być odbierane jako coś codziennego, normalnego, a nawet „cool”?

Niewykluczone, że wychowanie

odebrane w innej kulturze pozostawiło trwały imprint na naszej ocenie zachowań

i wpłynęło na wartościowanie kryteriów moralnych i etycznych według szablonów przyjętych

w dzieciństwie przez nas samych. Kierujemy się tymi kryteriami oceniając siebie samych, budzi w nas wstyd jeśli od tych zasad odejdziemy, a karą jest, że nigdy już tego odejścia nie możemy zapomnieć. Podobnie oceniamy naszych bliźnich.

Te kryteria oceny są jednak szersze niż interpretacja Prawa Podstawowego jakim było, jest i (mam nadzieję) zawsze będzie Dziesięcioro Przykazań.

Edukacja w domu pokrywała bowiem ongiś poza Dziesięciorgiem Przykazań znacznie szersze terytorium. Była nim nauka etyki życia osobistego i społecznego, nauka odróżniania do-bra od zła, począwszy od subtelnego odróżniania tego co „czynić wypada”, od rzeczy których „robić nie wypada”. Wśród imperatywów wpajano nam także prawie nieznaną już dziś rzecz jaką było poczucie honoru. W języku naszych rodziców nazywało się to „wycho-wywaniem dzieci na ludzi porządnych”. Upraszczając sprawę, dzieci pryncypial-nie dzielono na dobrze i źle wychowane; matki powiadały „proszę cię, żebyś nie zapraszał tego młodego człowieka do naszego domu. On jest źle wychowany.

Jakiegoż wulgarnego języka używa, nie umie zachować się przy stole”. To de-likatnie przykrywało lęk matczyny, że wspomniany osobnik który zapewne nie odebrał w domu dobrego wycho-wania, może zachęcić jej dziecko do zachowań nieetycznych czy niehono-rowych; nauczyć lekceważenia prawa, zasad szacunku dla starszych, dla kobiet, dla nauczycieli w szkole, dla własnej ro-dziny, własnego kraju, dla siebie samego wreszcie. „Tak postępują ludzie dzicy, pozbawieni zasad. Człowiek kulturalny tego nie robi. Wstydź się” powiedział ze smutkiem mój tata gdy mając lat 6 dałem po głowie mojej siostrzy-czce. I rzeczywiście, nadal wstydzę się pamiętając jego spojrzenie.

Dziś niestety szkoły nie uczą etyki w szerokim tego słowa pojęciu, uczniom pozwala się na wszystko z wyjątkiem publicznego używania kilku słów zaczynających się na znane litery, oraz przynoszenia do szkoły rewolweru. To nie wystarcza jednak aby uczynić człowieka „porządnym”; nie zapomi-

najmy więc o kształtowaniu zachowań etycznych u własnych dzieci. Uczmy je odróżniać dobro od zła. Właściwie i głośno oceniajmy relacje ze świata dzikich podawane nam bez komen-tarzy przez telewizyjnych prezenterów. Uczmy nasze dzieci, że „political cor-rectness” jest zasadą prawidłową i korzystną dla społeczeństwa, ale po-winna kończyć się tam, gdzie staje w konflikcie z etyką, gdzie pryncypialnie dając prawa jednym, odbiera je innym. Mówmy dzieciom, że honor jest nadal wartością nadrzędną. Nie żałujmy na to czasu, a zaczynajmy wcześnie: czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.

Mówimy tu o etyce stosowanej w życiu codziennym. Dzięki wpływowi naszych rodzin, kościoła czy harcerstwa oparliśmy się, mam nadzieję, staraniom komuny aby nas poczucia honoru i zasad etyki pozbawić. Był czas, gdy jako bo-hatera pokazywano nam komsomolca Pawkę Morozowa który zadenuncjował do NKWD swoich rodziców, a więc posłał ich na śmierć. Oto, drogie dzie-ci, przykład godny naśladowania! Ale budziło to w Polakach grozę i ob-rzydzenie. Zdziczenie społeczeństwa postępowało więc wolno. Bogu dzięki, komuniści nie zdążyli.

Wiele niestety zdołano jednak skrzywić w naszym PRL-owskim pojęciu zasad życia społecznego. Orwellowskie double talk, a więc kłamstwo, stało się normą. Przemówienia polityków były pustosłowiem zwanym pogardliwie „mową-trawą”. Przywłaszczanie mie-nia publicznego, a więc kradzież, stało się już powszechne: ludzie przynosili z pracy do domu wszystko co mogli, począwszy od ołówków i nie uważali tego za postępowanie niewłaściwe. Jaz-da „na gapę” tramwajem czy pociągiem była godna podziwu i uznania. Kwitło cwaniactwo, z prawa karnego kpiono. Korupcja zakorzeniła się wszędzie; za łapówkę można było uzyskać prawie wszystko, nie pytałeś: „czy?”, tylko: „komu, jak i ile?”.

Być może dzięki naszemu smutnemu doświadczeniu, gdy zde-rzamy się z tym dzisiaj widzimy to ostrzej, bez złudzeń. Znów zbliżają się listopadowe wybory. Za kilka dni oddamy swoje głosy za lub przeciw różnym ludziom, oraz za lub przeciw rozmaitym propozycjom. Od tego jak te głosy oddamy, zależeć będzie w znacznym stopniu w jakim świecie żyć będziemy przez kilka następnych lat. Bądźmy więc rozważni!

W telewizyjnych przed-wyborczych „commer-cials”, powtarzających się w dzienniku TV co kilka minut, co już jest nie do zniesienia, zaczął się ponownie znany nam już socjo-polityczny ping-pong. Kandydaci z obu partii politycznych osobiście

lub przy współudziale rozmaitych anonimowych „electoral committees” pokazują się od złej strony opluwając się wzajemnie. Wydają na to oplu-wanie niesłychane sumy pieniędzy. Ci ludzie od lat przyzwyczaili się się oka-zywania braku kultury politycznej i osobistej, co powinniśmy odbierać jako wyraz pogardy dla nas, wyborców. Na ogół nie oferują oni niczego konstruk-tywnego, unikają szczerego wyrażaniaswoich poglądów które mogłyby wpłynąć na losy naszego miasta, stanu czy kraju, a za to z miną sprzedawcy starych samo-chodów wpychają nam wyświechtane politycznie, nieistotne dla Stanu Unii tru-izmy powtarzając je bez końca. Modne na przykład ostatnio są personalne

Page 13: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 13

R E K L A M Aataki dotyczące poglądów przeciwnika na zapobieganie ciąży lub na homose-ksualne małżeństwa. „Nie głosujcie na niego, nie ufajcie mu, on jest za (albo przeciw), i to od dawna”. Nabierają natomiast wody w usta jeśli chodzi o zwiększenie bezpieczeństwa kraju, reformę podatkową, uniezależnienie się od obcych źródeł energii czy wybrnięcie z zagmatwanego kryzysu opieki zdro-wotnej. Tracimy więc do nich zaufanie, węszymy korupcję: czy mają na celu dobro współobywateli, czy też własne dobro? Kto pcha miliony w tą ich telewizyjną kampanię wyborczą? Kogo naprawdę reprezentują? I zadajemy so-bie pytanie czy warto na nich w ogóle głosować. Toteż gdy jeden (!) z kandy-datów na gubernatora stanu deklaruje się jako przeciwnik „negatywnej kampanii” powiadając, że nie będzie mówił źle o swoim przeciwniku, nabieramy do niego sympatii niezależnie od naszych par-tyjnych sentymentów. Ale czy tylko to powinno decydować o naszym wyborze?

W 1987 roku na prezydenta naszego kra-ju kandydował kompetentny, rzeczowy, wykształcony w Oxfordzie demokra-tyczny senator z Kolorado, Gary Hart, ekspert w zagadnieniach dotyczących bezpieczeństwa narodowego. Uważano powszechnie, że ma największe szanse! Niestety, już na wstępie potknął się nie-fortunnie; jakiś paparazzi wysłał do pis-ma National Enquirer zdjęcie senatora na pokładzie jachtu noszącego nomen omen nazwę „Monkey Business”. Ta nazwa okazała się być odpowiednią do sytu-

acji, bowiem owo zdjęcie pokazywało siedzącą na kolanach Gary’ego piękną modelkę imieniem Donna. Zapewne senator spędził z nią wesołą, godną po-zazdroszczenia noc, ale skoro był żonaty, więc skandal rodzinny i polityczny był gotów. I co robi nasz kandydat na prezy-denta? Ano, przyznając kompromitację, ze szkodą dla kraju wycofuje się z wyścigu prezydenckiego. Prezyden-tem USA zostaje w 1988 republikanin George Bush, którego Hart przed skan-dalem zdecydowanie wyprzedzał o 13% potencjalnych głosów.

I tu trzeba wyrazić dla Harta uznanie jako dla człowieka; z jednej strony popełnił wprawdzie świństwo, ale z dru-giej miał odwagę publicznie wyrazić żal, że naruszył zaufanie rodziny i potenc-jalnych wyborców. Zapewne wyniósł z domu rodzicielskiego poczucie godności osobistej. Jego przeciwieństwem okazał się być po kilku latach pewien (także żonaty) prezydent o miedzianym czole, który publicznie udawał głupiego twierdząc, że nie miał pod biurkiem w Oval Office seksu z praktykantką imie-niem Monika, bo fellatio oraz wesoła zabawa przy użyciu cygara to przecież nie seks. Dwaj ludzie z tej samej partii, dwie różne postawy. Oceńcie sami.Pisząc o tym pomyślałem o epokowym dziele antropologa Bronisława Ma-linowskiego pt. „Życie Seksualne Dzi-kich”, i to podsunęło mi tytuł niniejszego felietonu.

© Grzegorz Malanowski 2014

MH - INTERNATIONALMira Habinadziała od 1980 roku, Lic.# 01825

8760 Skylark StreetHighlands Ranch, CO 80126

720-331-2477

Notariusz PublicznyTłumacz PrzysięgłyRozliczanie podatków (Income Tax)

[email protected]

- Bądź na bieżąco!Dołącz do nas

na Facebooku:)

Szeroki wybór m. innymipolskich produktów:sery, wędliny,pierogi, przetwory,codziennie świeżo pieczony chleb z Niemiec, słodycze i wiele innych...13728 E. Quincy Ave, Aurora, CO 80015

www.europaworlddeli.com

Specjały z Polski, Węgier, Bułgarii, Ukrainy, Rumunii, Rosji, Włoch, Niemiec, Francji....

zapraszamy:

Pon - Sobota: 10.00 - 20.00Niedziela: 10.00 - 18.00

(303) 699-1530

EUROPA

Quincy Ave

Parker Rd

Page 14: Zycie Kolorado November 2014

„W ojczyźnie serce me zostało...”

Waldek Tadla

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 14

Herbata czy kawa?

istopadowe wieczory sprzy-jają refleksji nad życiem. W większości naszych przy-padków jest to życie we-

wnętrznie rozdartego emigranta. Os-tatnio podczas towarzyskiego spot-kania nasz redakcyjny kolega, Piotr Gzowski opowiedział nam historię swoich Rodziców. Zaraz po wojnie zmuszeni zostali do opuszczenia uko-chanej ojczyzny ( prześladowania AK-owców). Wyjeżdżając z kraju - chcąc, nie chcąc wykonali coś w rodzaju „wałęsowskiego skoku” przez mur... skoku do lepszego jutra. Problem polegał jednak na tym, że w pewnym sensie zawiesili się na tym murze i nig-dy, na drugą stronę nie spadli. Pomimo usilnych starań i ciężkiej pracy nie stali się szczęśliwymi obywatelami Amery-ki. Być może byli nimi tylko w wymi-arze fizycznym, aczkolwiek wymiar psychiczno-duchowy został na zawsze już w Polsce. Wewnętrzne rozdarcie... Czyż nie dotyczy to nas wszystkich? Pierwszej emigracji najtrudniej jest przetrzeć szlaki życiowej tułaczki, zazwyczaj są oni przykładem wysa-dzonych z siodła, niepoprawnych mar-zycieli. Nie do końca zrozumianych przez otaczające ich społeczeństwo, są czymś w rodzaju błędnych ry-cerzy i romantycznych Donkiszotów. Uciekając w nieznane zapominają, że nie możliwym jest, uciec przed samym sobą. Bo niby jak można, wyzbyć się wrodzonego sposobu myślenia i wys-sanych z mlekiem matki słowiańskich wartości?

Harry Truman powiedział: „Czytając życiorysy wielkich ludzi odkryłem, że ich pierwszym zwycięstwem było po-konanie samego siebie... Samodyscy-plina u nich wszystkich pojawiła się jako pierwsza.”

Uważam, że to co nam dzisiaj jest po-trzebne, to przede wszystkim samo-dyscyplina, która pomoże pozytywnie trwać i każdego dnia z dumą świadczyć o swojej polskości. Pielęgnować ojczysty język, tradycję i modlić się aby przyszłe pokolenia to wszystko zachowały. Jest wśród nas wielu ludzi, którym się to doskonale udaje, inni potrzebują trochę motywacji - wyraziście jas-nych, łatwych do naśladowania wzor-ców. I właśnie dzisiaj, taki znalazłem! Z wielką przyjemnością pragnę zaprezentować Państwu sylwetkę jed-nej z najjaśniejszych, polonijnych gwi-azd...

Zbigniew Puszman. Urodził się 19 si-erpnia 1923 roku w Truskawcu (obecna Ukraina), ukończył tam szkołę średnią. Kiedy wybuchła II wojna światowa przedostał się do Francji, następnie do Anglii, gdzie będąc w Wojsku Pol-skim brał udział w walkach o wyz-

wolenie Europy spod okupa-cji niemieckiej. Zakończenie wojny i oddanie Polski przez „sojuszników” w ręce ko-munistów spowodowało, że Zbigniew zdecydował się pozostać na emigracji. Po zdemobilizowaniu wyjechał z Wielkiej Brytanii do Ar-gentyny aby po kilku latach osiąść na stałe w Stanach Zjednoczonych. Swoją ciężką pracą i samozaparciem zdobył środki finansowe na studia. Po ukończeniu, których już jako inżynier uzyskał stabilną i dobrze płatną pracę. Przez wiele lat zatrudniony był w firmie produkującej precyzy-jne narzędzia i urządzenia medyczne - „Pfizer”. Jego pozytywna, amerykańska ak-limatyzacja, nigdy jednak nie wymazała z serca wielkiej miłości do Polski. Zbigniew był zawsze jej największym ambasadorem. Jego prawdzi-wy patriotyzm przejawiał się na każdym kroku, poprzez propagowanie kultury i sztu-ki polskiej, pielęgnacje oj-czystego języka czy też podtrzymywanie polskich tradycji. Największym jed-nak świadectwem jego dum-nej polskości były i na długo pozostaną - dwa życiowe bu-dowlane projekty...

Willa „Tatra”. W 1975 roku Zbigniew Puszman wraz małżonką Mirą wybudowali Lions, Kolorado okazały bu-dynek w stylu podhalańskim, który nazwali „Tatrą”. Tak o tym wydarzeniu pisał „Głos Polski” w Buenos Aires: „Po-lonia w USA wzbogaciła się o kolejne muzeum polskiej sz-tuki ludowej zorganizowane przez państwa Mirosławę i Zbigniewa Puszmanów. U podnóża gór w pięknej okolicy stanu Kolorado zbudowali oni zasobny dworek tatrzański, który zaprojektował kra-kowski architekt p. Z. Nowa-kowski. Wnętrze budynku to pałac polskiej sztuki ludowej, od przepięknych miniatu-rek do bogato haftowanych makat. Skrupulatnie dobrane eksponaty, ich wysoki poziom artystyczny tworzą orygi-nalny obraz piękna i koloru. Odpowiednie oświetlenie na-daje salonom wygląd boga-ctwa i elegancji. Tatra stała się miejscem spotkań naszych rodaków, którzy z okazji

różnych świąt i rocznic narodo-wych wypełniają piękne salony. W czasie zgromadzeń wydaje się w kawiarence tatrzańskiej tylko tradycyjnie polskie potrawy i nasze pyszne, domowe ciasta. – Szczęść Boże Mecenasom polskiej sz-tuki ludowej”. Na przestrzeni lat przez „Tatrę” przewinęło się mnóstwo spec-jalnych gości z różnych stron świata. Był m.in: Płk Ryszard Kukliński, który spędził wiele godzin na politycznych ro-zmowach z gospodarzami. Były Prezy-dent Rzeczypospolitej na Uchodźstwie Kazimierz Sabbat z małżonką, sprow-adzony przez Profesora Edwarda Rożka, który to często przyjeżdżał z różnymi gośćmi na ulubione potrawy. Konsul Generalny Rzeczypospolitej Polski z Los Angeles, Jan Szewc. Vice Konsul z Chicago, Bogdan Michalski i wielu, wielu innych.

Polonus i Belvedere. W latach 1995 - 2000, już po przejściu na emeryturę i sprzedaży „Tatry” państwo Pusz-manowie przeprowadzają się do Ari-zony. W tym czasie Zbigniew nadal kontynuuje propagowanie polskości, tym razem poprzez projekt i realizację budynków biurowych zainspirowanych polską architekturą. W urokliwym Fountain Hills w Arizonie, przy jednej z głównych ulic miasta powstaje w 1995 roku dwupiętrowy budynek biurowy o wdzięcznie brzmiącej nazwie Polonus. Pięć lat później w 2000 roku pani ar-chitekt Dorothy Grodziński projektuje na zlecenie Zbigniewa Puszmana drugi biurowy budynek o powierzchni 9,000 stóp kwadratowych, wzorowany na podobieństwo XVII wiecznej siedziby Prezydenta Polski w Warszawie. Naz-wa oczywiście musiała być adekwatna do polskiego oryginału i tak właśnie powstał, tym razem arizoński... Bel-weder. Dzisiaj miasteczko Fountain Hills jest znane nie tylko dlatego, że posiada najwyższą fontannę w świecie ale również dlatego, że znajdują się tam dwa polskie budynki - z których jeden do złudzenia przypomina warszawski dom Prezydenta Polski.

Wszystko co dobre i piękne niestety przemija. Energii, zapału i zdrowia wystarczyło panu Puszmanowi zaledwie na 91 lat przykładnego, polskiego życia. 28 marca 2014 roku Zbigniew Pu-szman przeniósł się do wieczności aby tam budować pomniki ku polskiej chwale. Listopad jest tradycyjnie miesiącem odwiedzin grobów naszych bliskich. Wszystkich tych, którzy nie mają rodzinnych grobów w Kolorado, a chcieliby oddać hołd dobrym ludziom, którzy od nas odeszli, ciepło zapraszam do odwiedzenia malowniczego cmen-tarza w Boulder przy kościółku Sacred Heart of Mary. Pochowanych jest na nim wielu wspaniałych Polaków. Nietrudno jest tam również trafić na okazały, grani-towy grobowiec w kształcie otwartej księgi. Gdzie centralnie, na Jezusowym krzyżu widnieje wygrawerowany, polski napis: „W ojczyźnie serce me zostało...”. To właśnie tu spoczywa pan Zbigniew Puszman, pomódlmy się za niego.

Zbigniew Puszman ur 1923 r. w Truskawcuzm. w 2014 r. w Fountain Hills w Arizonie - zawsze oddany Polsce i Jej sprawom wieloletni mieszkaniec Kolorado.

Zbigniew Puszman zostawił po sobie dwa dzieła budo-wlane zainspirowane architekturą polską. Powyżej Willa Tatra w Lions, Kolorado. Ponieżej Belweder w Fountain Hills w Arizonie.

Page 15: Zycie Kolorado November 2014

Brian Landy, Attorney

One-on-One Help Since 1995 3780 South Broadway, Englewood

Bank ruptc y & Wi l ls

Call for a Free Consultation

(303) 781-2447w w w . l a n d y - l a w . c o m

(A Debt Relief Agency under the Bankruptcy Code)

SPECIALIZING in

DUI LAW

Call us today for a FREE phone consultation

303-806-5104

The Law Office of Cliff Hypsher 3780 S. Broadway, Englewood, CO 80113

www.dui-advisor.com

Ewa Sosnowska Burg

303-886-0545 www.ewarealty.com

DOMY• MIESZKANIA • PARCELE MOTELE • HOTELE • BIZNESY

Professionalism will move you

• Wieloletnie doświadczenie w sprzedaży i kupnie nieruchomości• Pomoc w załatwieniu pożyczki

For Free Mobile Home Search appText the Keyword CCP994to the 5 digit Short code 32323

Denver Metro & Colorado

ZAPRASZAMY:wt.-pt. 10.00-18.00sobota: 9.00-17.00

niedz. i pon. - nieczynne

OFERUJEMY:

Szeroki wyrób wędlin z najlepszego miejsca w Chicago: “Mikolajczyk-Andy’s Deli”Świeże pieczywo, słodycze oraz inne rozmaitości europejskieSpecjalności kuchni polskiej: pierogi, �aki oraz bigosKarty okolicznościowe, prasa, kosmetyki, lekarstwa i karty telefoniczneTace z wędlin, serów na różne okazje

Page 16: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 16

Pocztówka z Kolorado

Rzeka Arkansas w okolicach Leadville. Foto: Wikipedia.

O polskich motelach nad ArkansasHalina Dąbrowska

rkansas, prawoboczny do-pływ Mississippi, ma 2364 kilometrów długości i jest szóstą co do długości

rzeką w USA , a czterdziestą piątą na świecie. Źródła Arkansas znajdują się w Sawatch, najwyższym pasmie gór-skim Kolorado. Łączące się w okolicy Leadville potoki spływające ze stoków górskich dają początek rzece, która toczy swoje wody przez kilka stanów. Głównym źródłem jej zasilania są topniejące śniegi. Wysoki poziom wody latem, znaczne spadki terenu, przełomowe odcinki doliny czynią Ar-kansas najbardziej spławną rzeka kraju. Wodniacy mówią o niej z zachwytem - królowa białej wody. Spływy rzeczne to ważna atrakcja turystyczna i istotne źródło dochodów regionu. Dolina Ar-kansas była i jest ważnym ciągiem komunikacyjnym i osadniczym. Tędy prowadzą drogi i szlaki w głąb gór-skiej krainy. Tu powstały skupiska ludnościowe. Zachowały się różne formy działalności ludzkiej, choć w wielu przypadkach zostały pochłonięte przez czas i naturę.

Leadville – miasteczko w chmurach, o bogatej przeszłości historycznej jest centrum ruchu turystycznego górnego Arkansas. Wzbijające się w niebo wysokie szczyty, głęboko wcięte doliny, obfitość jezior, ciekawe formy skalne, duże powierzchnie leśne, specyficzne cechy klimatu przyciągają tu ludzi w różnych porach roku. Dla mieszkańców Denver i Colorado Springs okolice Leadville to ich ogród przydomowy. Tu spędzają czas, tu zatrzymują sie sie w motelach, w tym także i polskich.

Leadville - Super 8 Motel

Jest największym i najstarszym pol-skim motelem w miasteczku. W 1990 roku Karol i Anna Sobczakowie kupili

przejęty przez bank motel i w ich rękach pozostaje on do dziś.

Leadville - Columbine Inn & Suites

Dla Jacka i Beaty Koszlów początkiem ich amerykańskiej przygody było wylosowanie wizy w 1992. Z dwójką małych dzieci przyjechali do Chicago. Mieszkająca tu matka Jacka pomogła im w zagospodarowaniu się. Jacek z zawodu elektryk nie miał problemu ze znalezieniem pracy. Ponieważ należy do tych ludzi, którzy nie lubią mieć zwie-rzchników szybko doprowadził do pow-stania własnej, małej, firmy usługowej. Koszlowie odwiedzali swoich znajo-mych w Kolorado, którzy mieli wtedy motel we Frisco. Zaczęło się to i im podobać. Działali roztropnie. Jezdzili i oglądali motele do sprzedania. Postawili

na Leadville. Polacy sprzedawali tu mo-tel, który zbudowali od podstaw w 1998 roku. Dobra cena, dogodne warunki sprzedaży, atrakcyjna okolica, dobra kondycja budynku zdecydowały o tym wyborze.

W 2004 roku Koszlowie kupili mo-tel Columbine, a w trzy lata później, z wypróbowanym partnerem 54 poko-jowy Super 8 Motel w Georgetown. Prowadzenie tych dwóch obiektów jest wielce absorbujące, ale radzą so-bie doskonale. Regeneracji sił sprzyja wypoczynek w nowo wybudowanym domu na obrzeżach Leadville. Dla Ja-cka lubiącego polowania, wędkowanie, bliski kontakt z przyrodą, spełnieniem marzeń będzie dom usytuowany w miejscu gdzie kończy się droga i skąd nie będzie widać sąsiadów. Będzie to dom w okolicy Leadville i będzie to czas emerytury. A realizacja tych zamierzeń będzie zależała też od postanowień i decyzji synów. Starszy, po studiach w Art Instytut w Denver, artystyczne zain-teresowania wsparte kulinarną wiedzą realizuje obecnie pracą kucharza na lot-nisku, a młodszy po zakończeniu służby w Navy pewnie będzie sukcesorem ho-telowego biznesu.

Leadville - Timberline Motel

To piętnaście pokoi i sześć aparta-mentów, których właścicielem jest Mirosław Sznejkowski z małżonką. To “młodzi Amerykanie”. Sznejkowski przyjechał do Ameryki w 2001 roku, a Anna w 2002. Do Kolorado przyjechali do znajomych z wakacyjną wizytą. I w 2005 roku kupili motel. W lecie ruch i dużo pracy, zimą remonty i więcej czasu dla siebie. Zamienili Chicago na Lead-ville. Bo tu spokój, znakomicie lepsze warunki klimatyczne i samodzielność w podejmowaniu decyzji. Sznejkowscy polubili Leadville i nie planują żadnych zmian w najbliższym okresie.

Leadville - Mountain Peak Motel Zlokalizowany w centrum miasta motel prowadzony jest przez Polaków od 2005

roku.

Buena Vista - już jej nazwa (piękny widok) określa walory krajobrazowe miejscowości. Położona u stóp wysokich gór ponad dwutysięczna miej-scowość jest ważnym punktem tranzytowym, a dla wielu doce-lowym miejscem wakacyjnego wypoczynku. I tutaj Polacy mają i mieli swoje motele.

Buena Vista - Great Western Sumac Lodge

Leon i Teresa Kwakowie, dziś już na emeryturze, są jego właścicielami tego motelu od 1988 roku. Obydwoje przyjech-ali do Ameryki w 1961 roku.

Ona młodziutka dziewczyna z biednej białostockiej wsi przyjechała na zapro-szenie swojej bezdzietnej ciotki. On absolwent słynnego zakopiańskiego Ke-nara, po odbyciu służby wojskowej miał spore kłopoty z wyjazdem mimo, że cała

rodzina praktycznie już tu była. W końcu udało się.

Blokowe wieści dotarły i do Leona, że w pobliżu mieszkają fajne, polskie dziew-czyny. Leon z kolegą poszli na “podłazy”. Leonowi udało się. Podobała mu się Teresa. Kolega nie miał takiego szczęścia. Teraz Leon upiera się, że to właśnie było jego szczęściem. Wesele wyprawiła ciotka. A oni po weselu kupi-li swój pierwszy dom. W całkiem dobrej dzielnicy, całkiem dobry dom kosztował wtedy siedemnaście tysięcy. To był kop-ertkowy dom – śmieje się Teresa.

Był jeszcze Wietnam. Dla Leona dwa lata wojowania w tropiku, dla Teresy dwa lata długiego wyczekiwania. Teresa pracowała w zakładzie produkcji puszek, a Leon w w greckiej firmie wyrobu me-bli, głównie dla wyposażenia kościołów. Dochowali się trójki dzieci, dorobili nowego domu na przedmieściach Chica-go i restauracji. Wyjeżdżali na wakacje. Chętnie do Kolorado. W Denver brat Leona, Józef Kwak, prowadził swój motel Aurora. I tak to się zaczęło. Jech-ali do Leadville. Chcieli zobaczyć mo-tel, który był wystawiony na sprzedaż. Droga do Leadville była zamknięta. Objazd prowadził przez Buena Vista. Zatrzymali się przed biurem sprzedaży nieruchomości. Tak, jest tu motel do ku-pienia. Obejrzeli, zdecydowali, kupili. Rozstali się z Chicago zostawiając lata życia i wspomnienia, te dobre i te trudne do zapomnienia. Buena Vista dała im to czego szukali: samodzielne miejsce pra-cy z dobrymi dochodami, spokój, przy-jazne otoczenie. Dla Leona, który lubi polowanie, wędkowanie, to prawdziwy raj, nie wspominając już o grzybobraniu. Córki usamodzielniły się. Jedna z nich prowadzi motel. Pojawiły się wnuki. Dobra, spokojna jesień życia , w spoko-jnej miejscowości, pięknej szczególnie jesienią i, w której zapłacił w pierwszym dniu pobytu swój pierwszy mandat w Kolorado.

Buena Vista - Stagecoach Motel

Jan Furman stracił pracę w Chicago. Nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. W gronie znajomych rozmawiano o motelach w Kolorado. Pojechał do Buena Vista. I stało się. Sprzedał dom w Chicago i kupił dwunasto-pokojowy motel. Pracował sam tylko sezonowo zatrudniając sprzątaczki. Po siedemnas-tu latach “motelowania” (1988 – 2005) sprzedał motel, kupił dom i spokojnie czeka na emeryturę, do której brakuje mu jeszcze kilka kwartałów.

Buena Vista – Silver Wheel Motel

Andrzej i Teresa Frycowie przyjechali do Buena Vista z dwójką małych dzieci w 1995 roku. Obydwoje uznali, że będzie to dobre miejsce do ich wychowywania,

Page 17: Zycie Kolorado November 2014

Po 21 latach, akurat pod choinkę, ukaże się kolejna książka z rysunkami Szczepana Sa-durskiego, naszego współpracownika, który co miesiąc rozśmiesza nas swymi rysunkami na stronie 31 naszego pisma.

“Wyjątkowa książka Szczepana” - to tytuł książki, jaka ukaże się pod koniec roku. Książki elitarnej (wydanej w małym nakładzie), skierowanje dla osób wyjątko-wych - przyjaciół i najbardziej zagorzałych

Wyjątkowa książka Szczepana

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 17

c.d.

uprawiania różnych dyscyplin sportu, a ponadto Andrzejowi miejscowość ta przypominała Złoty Stok leżący w Su-detach, jego góry domowe.

Andrzej przyjechał do Ameryki w 1979 roku. Z zawodem mechanika precyzyj-nego nie miał kłopotów ze znalezieniem pracy. Lubił sport. Grał w siatkówkę w młodości, nawet w młodzieżowej reprezentacji Polski, w tenisa, lubił nar-ty. To ułatwiało mu kontakty i adaptacje do nowych warunków życia. Teresa przyjechała do Chicago w 1981 roku. Jeszcze w czasie studiów (konstruk-cje stalowe) wyjeżdżała do ZSRR. Po tych “wojażach” wiedziała już gdzie chce wyjechać. Poznali się w Chicago. I od 1986 roku idą już wspólną ścieżką życia. Zwyczajnie. Praca, dzieci, kupno domu. Dzieciom chcieli poświecić jak najwięcej czasu i ten zamysł zaprowadził ich do Kolorado, które było dobrze im znane głównie z wyjazdów na narty.

Dochody z 12-pokojowego mote-lu okazały się niezbyt imponujące, zwłaszcza po wybudowaniu tu dużych moteli sieciowych. Andrzej zajął się produkcja mebli - log furniture -góral-skich mebli. Można je spotkać w okoli-cznych motelach i restauracjach.

Frycowie sprzedali motel w 2005 roku. Kupili dom i dalej tu mieszkają. Andrzej dalej produkuje swoje meble, a Teresa pracuje w departamencie zd-rowia i opieki społecznej. Dzieci, jak do tej pory są ich wielką radością. Syn specjalizuje się w zagadnieniach bi-znesu międzynarodowego, a córka po zdobyciu magistra w zakresie terapii postanowiła doktoryzować się w tej dziedzinie. Obydwoje uprawiają różne sporty. Dla ojca, który całe życie żył sportem, trenował, budował boiska sportowe, zakładał kluby to wymierne i wielce satysfakcjonujące osiągniecie.

Salida - bijące serce Gór Skalistych Kol-orado jest największym gospodarczym i administracyjnym ośrodkiem regionu. Ruch turystyczny obsługuje tu wiele mo-teli w tym aktualnie pięć prowadzonychprzez Polaków. O kilku z nich pisałam już w poprzednich wydaniach “Życia Kolorado”. Oto kolejne.

Salida - American Classic Motel

W lobby motelu klienci z zaintere-sowaniem oglądają eksponowany tu zbiór skał i minerałów z okolic Salidy. To prezentacja zainteresowań i wiedzy geologicznej właściciela motelu zdoby-wanej w różnych miejscach globu.

Andrzej i Jolanta Zuberowie po latach wędrówki po świecie: NRF, Afryka Południowa, Zambia przyjechali do USAUSA w 1981 roku. W Chicago mieszkała już cześć rodziny. Było łatwej zagospodarować się. Najpierw różne dorywcze prace w różnych fabrykach, a potem organizacja własnej kontraktorki ze specjalizacją serwisu elektrycznego. Andrzej Zuber absolwent Politechniki Wrocławskiej na wydziale elektryki miał o tym pojecie i dużą praktykę. W tym czasie pojawiała się w Chicago emigracja solidarnościowa. Zuberowie prowadzili dom otwarty. Ciekawi ludzie, ciekawe spotkania, bogate życie to-warzyskie. Pomaganie, organizowanie,

wspieranie się. Zuberowie wspominają ten okres z sympatią. Dużo podróżowali po Ameryce, szczególnie w okresie zimy w Chicago. Trafili do Kolorado, a był to czas boomu na kupowanie moteli przez Polakowi w tym stanie. Zdecydowali się na kupno motelu w Salidzie, sprzedawa-nego przez Polaków. Szybko weszli w jego posiadanie. Dwudziesto-pokojowy motel na dwuakrowej działce. Dawało to potencjalne możliwości rozwoju i takie były plany na początku. Życie skorygowało jednak te zamierzenia. Zuberowie dalej prowadza motel sami, z nadzieją na jego sprzedanie. A póki co cieszą się sukcesami dzieci i wnuków. Syn mieszka i pracuje w Missouri, córka w Grand Junction w Kolorado. Zdybcie przez nią tytułu miss mężatek w Kolorado w 2010 roku było ważnym i wielce sympatycznym wydarzeniem dla całej rodziny.

Salida - American Best Value Motel

W latach 1998- 2012 motel ten pro-wadzili Maciej i Teresa Maikowie. Po jego sprzedaniu Teresa Maikowa przeniosła się do Denver, gdzie pracuje w organizacjach polonijnych.

C.d.n.

fanów satyryka. Książka wyjątkowa choćby z tego względu, że nie trafi do żadnej księgarni, nawet internetowej. Ukaże się w tzw. crowfoundingu, czyli najpierw chętni finansują powstanie książki, po-tem jest drukowana, a na końcu ją otrzymają. Będzie to możliwe dzięki portalowi PolakPotrafi.pl, a książkę w której będzie sto kilkadziesiąt rysunków, można będzie zdobyć ty-lko w listopadzie. Autora wsparło szereg polskich sa-tyryków (jego znajomych), którzy także są zniecier-pliwieni oraz zdziwieni, że na kolejną książkę Sadur-skiego trzeba było czekać aż 21 lat. Czytelników “Życia Kolorado” i równocześnie fanów Sadur-skiego uspokajamy: będzie możliwa wysyłka książki do USA. Trzeba wejść na wspomniany wyżej portal i wpłacić niedużą kwotę, która pokryje koszt druku i wysyłki.

Sadurski - jeden z najbardziej rozpoznawalnych rysowników prasowych i karykaturzystów polskich, jest obecny w mediach już 35 lat. Długo, ale też trzeba od razu napisać, ze w prasie debiutował bardzo wcześnie, jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej. A było to w “Świecie Młodych” - w tym samym miejscu, gdzie wcześniej publikowano komiksy z Ty-tusem czy Kajkiem i Kokoszem. Od tego debiutu w ponad 200. tytułach prasy polskiej i zagranicznej, ukazało się ponad 6 tys. jego

rysunków. Do tego ilustracje w książkach i podręcznikach, rysowanie w cyklicznych pro-gramach telewizyjnych i rysunki o charakter-ze reklamowym, dla wielu firm. Przez ponad 20 lat prowadził wydawnictwo humorysty-czne, które wydawało kilka ogólnopolskich tytułów prasowych, w tym popularny “Dobry Humor”, od 11 lat jest przewodniczącym Partii Dobrego Humoru (Good Humor Party) - międzynarodowej organizacji, która chce rozweselić nasze szare, codzienne życie. Dla wielu Sadurski jest wciąż kojarzony ze słynnym pismem satyrycznym “Szpilki”, gdzie w 2 połowie lat 80. był najczęściej publikowanym rysownikiem i zdobył Złotą Szpilkę’86 - najbardziej prestiżową wówczas nagrodę dla rysującego satyryka. Pozycję pol-skiego satyryka ugruntowały jego sukcesy za-graniczne: był specjalnym gościem festiwali we Francji i Armenii, miał wystawy w Nowym Jorku, Barcelonie, Wilnie, Kapsztadzie i in-nych miejscach świata.

Wśród materiałów promujących książkę, jest rysunek Sadurskiego przedstawiający Putina i nawiązujący do jego tłumaczeń związanych z “zielonymi ludzikami”- uzbrojonymi po zęby żołnierzami, którzy nagle pojawili się na Kry-mie, a broń oraz mundury rzekomo kupili so-bie w rosyjskich sklepach.

Wysoki poziom wody latem, znaczne spadki terenu, przełomowe odcinki doliny czynią Arkan-sas najbardziej spławną rzeka kraju. Wodniacy mówią o niej z zachwytem - królowa białej wody. Rzeka Arkansas w okolicach Saildy. Foto: ŻKPoniżej: American Classic Motel Zdjęcia moteli pochodzą z ich stron internetowych.

Page 18: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 18

Profesjonalne porady

Rodzinny dom Państwa Larrick. 1955-2014

R E K L A M A

Sezonowe spowolnienie

Wiele kluczowych statystyk we wrześniu dla nieruchomości w Metro Denver uległo sezonowemu spowolnieniu, co znaczy, że wzmożony w rekordowe transakcje sezon letni dobiegł końca. Według najnowszych danych z bazy Metrolist średnie ceny sprzedaży w naszym mieście spadły o 3 procent od sierpnia aby we wrześniu osiągnąć pułap w okolicach 320,000 dolarów. Pomimo tych przewidywanych, sezonowych spadków rynek nieruchomości w Den-ver wygląda bardzo stabilnie i zdrowo - rok do roku, średnie ceny wzrosły o 6 procent w obszarze miejskim. Inwen-tarz domów wystawionych na sprzedaż również nam się nieco skurczył we wrześniu mieliśmy ich o 7 procent mniej niż w poprzednim miesiącu. Tak więc rynek oferował 8,958 aktywnych list-ingów przy jednoczesnym 14 procen-towym spadku nowych wystawień. Odnotowaliśmy również 15 procentowe spowolnienie tempa sprzedaży. Czas pobytu domu na rynku przed wejściem pod kontrakt wydłużył się we wrześniu do 30 dni, jest to dalej o 10 dni krócej niż we wrześniu 2013 roku.

Spowolnione statystyki ukazują regularny trend ochłodzenia rynku nieruchomości występujące cyklicznie zaraz po „Labor Day”. Pomimo ni-skiego inwentarza dalej mamy gorący rynek dla domów tańszych, z przedziału do 200,000 dolarów oraz dla mieszkań i szeregówek. Średnia cena tych ostat-nich wzrosła o 13 procent - od 196,039 dolarów do 220,994 dolarów. Jak zw-ykle więc, cenowa okazja przyciąga kupców. Nie będzie wielką przesadą gdy powiemy, że wszystko poniżej 150 tyś sprzedaje się szybko - jak ciepłe bułeczki, a poniżej 100 tyś sprzedaje się „pod ladą”.

Ekonomicznefakty, statystyki i ciekawostki

Waldek Tadla

Ciekawostki. Historia zakupu świeżychkurzych jaj w Centennial

W 1952 roku Bill i Louise Larrick zabra-li dzieci na przejażdżkę samochodową

w polną wiejską drogę. Podczas tej podróży przypadkowo zatrzymali się na przydrożnym straganie w celu nabycia świeżych kurzych jaj. Konsekwencją tego losowego przystanku był zakup przez państwa Larrick 372 akrów zie-mi po środku... niczego lub raczej po środku jednego, wielkiego pastwi-ska, za który zapłacili 47,000 dolarów. Minęło 62 lata... Działaka ta aktualnie bezpośrednio graniczy od wschodu z autostradą I-25, od północnego za-

chodu z Panorama Office Park (Charles Schwab) – na powstanie tego projektu państwo Larrick przeznaczyli 175 akrów ziemi. Od południa z Park Meadows Mall oraz światowym potentatem me-blowym IKEA, na północy znajduje się również przystanek „Dry Creek”, nowo wybudowanej, szybkobieżnej kolejki. Don Larrick ze łzą w oku wspomina swoje pierwsze święta Bożego Narodze-nia 1955 roku, w nowo wybudowanym przez jego ojca domu. Don miał wtedy 5 lat. Dzisiaj spogląda na buldożery burzące wspomnienia jego dziecięcych beztroskich lat. Pastwiska w tym rejonie zmieniły się w wibrujący węzeł komu-nikacyjno - handlowy miasta Centen-nial. Właśnie rozpoczęła się faza zago-spodarowania ostatnich 42 akrów ziemi. Rozbiórka starego, rodzinnego domu państwa Larrick zrobiła miejsce dla powstania super nowoczesnego projek-tu Jones Distict, który jest kombinacją zabudowy biurowo-handlowo-mie-szkaniowej. Projekt ten zakłada wybu-dowanie 11 budynków o łącznej po-wierzchni 1,8 miliona stóp kwadrato-wych. Poza biurowcami i obiektami handlowymi powstaną tu hotele oraz bu-dynki apartamentowe, które dadzą mi-astu od 300 do 400 nowych mieszkań w najlepszej z możliwych lokalizacji.

Głównym inwestorem tego projektu jest Glenn R. Jones „magnat kabla”, który wykorzystał swój majątek, aby uruchomić jeden z pierwszych uniwer-sytetów internetowych w kraju, Jones International University. Na przestrze-ni ostatnich lat Jones sukcesywnie dokonywał zakupu mniejszych działek od państwa Larricks. Ostatnie 9,18 akra ziemi zakupił od seniorki - Louise Lar-rick w 2009 roku. W kontrakcie zawarta była klauzula, która pozwalała jej tam mieszkać aż do śmierci. W sierpniu 2013 roku, pani Louise zmarła w wieku 97 lat. Budowa nowego projektu rozpoczęła się w październiku 2014 roku, jej prze-widywane zakończenie uzależnione jest od warunków ekonomicznych na rynku nieruchomości. Nastąpi ono za 10 do 15 lat.

Master Plan - Jones District in Centennial 2025.

Page 19: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 19

Pamiętnik Adama Lizakowskiego

Zapiski znad Zatoki San Francisco

Adam Lizakowski, odcinek 45

20 marca

Prawie zapomniałem, że żyję, tak cu-downie byłem zajęty, że na nic nie miałem czasu. Co za wspaniałe wyższe uczucie robienia czegoś, czegokolwiek, ale robienia. Czas płynął szybko, ostat-nie dwa tygodnie to tylko szkoła, nauka i robienie tomiku. Zapomniałem o Susan i reszcie świata. Przepisywanie wierszy na czysto to także ich poprawianie, zas-tanawianie się nad tym, co by tu jeszcze zmienić, może dodać, albo raz jeszcze wiersz napisać na nowo. Zmaganie się ze słowem, tym bardziej, że samemu sobie się nie wierzy. W Polsce można byłoby porozmawiać z kimś, pokaz, zapytać się. W Pieszycach miałem trzech kolegów poetów z którymi mógłbym na temat wierszy porozmawiać. Tutaj brakowało mi tego. Zdany byłem tylko i wyłącznie na siebie, bez żadnego doświadczenia, nawet nie wiedziałem, czy wiersze, które publikowałem w czasopismach w Polsce mogę tutaj wykorzystać? Czy podać tytuły pism w których były drukowane? W pewnym sensie pokazałbym, że gdzieś już moja poezja była. Ale złośliwi mo-gliby odczytać to jako powoływanie się na komunistyczną prasę, która wiadomo kogo publikowała więc zrezygnowałem z podawania jakiejkolwiek notki bio-graficznej. Niestety – maszyna Bar-bary okazała się bardzo prymitywnym narzędziem pracy. Krój czcionki był prawie beznadziejny, ale co zrobić?! Do-brze, że chociaż i taka mi się trafiła.

Dwa tygodnie po spotkaniu anarchistów przypomniał sobie o mnie Juan, który najnormalniej w świecie zapytał się mnie, dlaczego nie byłem na tym spot-kaniu. “Nie byłem – odpowiedziałem mu – bo po prostu zapomniałem, a ty zupełnie mi o tym nic przypomniałeś. Razem mieliśmy pisać tekst mojego przemówienia – odpowiedziałem mu z udanym wyrzutem - Nie pomogłeś mi – więc jak ja miałem pomóc tobie?” Fa-ktycznie, pokiwał głową – “wyleciało mi to z głowy”. A widzisz – powiedziałem do niego. Ty możesz zapominać, a ja nie. I na tym się nasza rozmowa skończyła. Uzgodniliśmy, że na następnym spotka-niu anarchistów w kwietniu, mogę być obecny w sumie nic się nie stało, bo ten sam referat o “Solidarności” mogę przeczytać w kwietniu, a nawet w maju.

24 marca 1984

“Wyrobiłem się” ostatecznie tak z książką jak i z plakatami. W sumie – za dwieście egzemplarzy książki i 25 plakatów zapłaciłem (z podat-kiem) niecałe 320 dolarów. Z drukarni przywiozłem tylko pudełka z luźnymi kartkami, czyli książkę wydrukowaną, ale nie złożoną. Sam książkę złożę, bo za skład chcieli ponad 80 dolarów, których im pożałowałem. Wpadłem na szatański pomysł, że książkę wielkości złożonej

kartki 8.5 x 11 na pół sam zepnę u proboszcza posługując się jego zszywa-czem do papieru. Przecież ksiądz ma te narzędzia, ponieważ sam własnoręcznie drukuje biuletyn parafialny.

Całą sobotę wraz z Elą i Staszkiem Padło oraz kolegą Arturem Brzychszym z Poz-nania, którego poznałem u pani Wan-dy kilka miesięcy temu, układaliśmy książkę według numeracji stron. W ich mieszkaniu w pokoju gościnnym na podłodze przygotowaliśmy cały nakład gotowy do zszywania w dwóch miejscach na grzbiecie książki. Jed-nak przechytrzyłem się, bo po złożeniu książki strony wyszły nierówno i brzy-dko wyglądały. Niestety, będę musiał raz jeszcze jechać do drukarni i poprosić o obcięcie książki równo ze wszystkich stron.

27 marca 1984

Byłem w kościele z plakatami, które wywołały niezadowolenie, a nawet zgorszenie wśród starszej wiekiem Po-lonii. Pani Kurek po otrzymaniu plakatu rzuciła na mnie okiem tak jakby zobaczyła wampira. Obróciła się na pięcie i odeszła bez słowa. Komentarzom nie było końca: jak śmiał przychodzić z takim plaka-tem do kościoła? Facet, czyli ja, chyba zwariował. Takie świństwa, jakiegoś Dali’ego, też wariata, zamieszczać na plakacie, który chciałby powiesić w kafeterii w kościele! Czułem jak matki pokazują mnie dzieciom ostrzegając je: jeśli nie będziesz słuchać taty ani mamy to skończysz jak ten łysiejący pan z bez-wstydnymi plakatami. Pan Bóg rozum mu odebrał.

Oczywiście nie myślałem o wy- woływaniu żadnych skandali, tym bardziej nie chciałem się narażać komu-kolwiek, ponieważ zbyt dużo włożyłem pieniędzy w całe to przedsięwzięcie po-etyckie, a także czasu i zdrowia. A przede wszystkim – wiążę z tym odczytem, nie wiadomo dlaczego, wielkie nadzieje “na wielką poezję.” Plakat zrobiłem właśnie taki, a nie inny, ponieważ spodobała mi się grafika przedstawiająca nagą kobietę, żonę artysty. Ale dlaczego, do stu diabłów, nikogo o to, co myśli o plakacie nie zapytałem? Choćby Eli Padło. Ona by mi od razu powiedziała, co ludzie o tym pomyślą. A tak, wywołałem burzę w szklance wody, wyraźnie za dużą jak na możliwości światopoglądowe tej małej grupki ludzi, jak ta Polonia w San Fran-cisco…

Przyznaję się bez bicia, że popełniłem gafę. Nawet o tym nie pomyślałem, bo po prostu jestem “bezmyślny”. Grafi-ka kością niezgody pomiędzy poetą a Polonią. Ciekawy jestem co sobie myśli stara Polonia: skoro drań zrobił taki plakat, to czy nie jest z niego jakiś prowokator? Ksiądz ogłasza go w biu-

“Z

apis

ki z

nad

Zato

ki S

an F

ranc

isco

” m

ożna

zak

upić

bez

pośr

edni

o u

auto

ra:

chic

agop

olis

hpoe

try@

gmai

l.co

m

letynie, ale ksiądz to taki sam komuni-sta, jak on. Razem zostali nasłani, aby obrażać Polonię. Poza tym, co może być w książce pod tytułem “Cannibalism Poetry”? Na pewno nic dobrego. Wi-ersze, których nikt jeszcze nie widział na oczy, też na pewno są prowokacyjne. I my mamy przyjść na czytanie takich wierszy? Nie, zbyt ciężko pracujemy, aby taki ktoś zabierał nam pół wolnej niedzieli i jeszcze w głowach mieszał, robił wodę z mózgów Narażał na jawną prowokację.

29 marca 1984

Niestety wszystko zaczęło się źle i jest przeciwko mnie od samego początku. To “gówniane szczęście” jakoś nie może się ode mnie odczepić. Teraz, na spo-kojnie, widzę co narobiłem tym plaka-tem. Zdałem sobie sprawę, że dużo ludzi odstraszyłem od siebie i od tego co chciałem zrobić. Szkoda, żałuję, ale nic na to nie mogę poradzić. Stało się. Szkoda, że jakiś diabeł podkusił mnie z tą nagą Galią! Mogłem przecież mili-ony innych rzeczy “włożyć” na ten plakat, a tak, samowolnie wystawiłem tyłek aby w niego kopali, co też robią bardzo chętnie, w szczególności, moi “znajomi”. A wszystko przez ten sza-lony pośpiech i lekkomyślność. Zamiast usiąść i pomyśleć, poradzić się kogoś, sam sobie zgotowałem nieszczęście. Chciałem być oryginalnym, no to teraz za oryginalność zapłacę. Teraz, jeśli spotkanie zbojkotują i nie przyjdą, do końca życia pozostanę “czarną owcą” Polonii, prowokatorem, komunistą, sz-piegiem i Bóg jeden raczy wiedzieć czym jeszcze. Chciałem czegoś więcej od życia niż pracy, domu, szczęścia, zdrowia i pieniędzy. Chciałem sławy i pragnąłem pysznić się tym, że jestem duchem ponad nimi , ponieważ tworzę poezję, w ogóle coś tam tworzę. A to nie jest miłe dla oka i ucha, jeśli ktoś stara się być innym i odstaje od przeciętnej.

4 kwietnia 1984

Po dwóch dniach chodzenia w glorii poety doszedłem do siebie, jest po spot-kaniu. Uwolniłem się od tak wielkiego ciężaru, że nie jestem w stanie opisać go, jaką teraz czuję ulgę i zadowolenie. Popołudnie poetyckie udało się a nawet przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przyszło prawie 100 osób. Dosłownie, sto osób, cała sala wypełniona po brzegi. Przygotowany byłem na najgorsze: na trzęsienie ziemi, pożar Domu Polskiego, na to, że nikt nie przyjdzie, że w ostat-niej chwili pani Helena odwoła spot-kanie. Przyszło sto osób! Słowem, wie-lki sukces małego człowieka z Pieszyc w wielkim mieście San Francisco! Prawdę mówiąc samych Amerykanów było około 25 osób. Nadia i Susan zaprosiły wszystkich, kogo tylko się dało, nawet Ricka i jego żonę, był też Juan. Teraz

dopiero zrozumiałem co to znaczy być poetą otoczonym gronem przyjaciół. In-aczej mówiąc, co to za poeta, jeśli nie ma znajomych, którzy przyszliby na jego spotkanie poetyckie? To żaden poeta.

Była też Ela ze Staszkiem, Jarek Po-tocki ze swoją amerykańską dziewczyną o imieniu Terry, byłą uczennicą Grotowskiego, która kilkanaście miesięcy mieszkała w Polsce w Łodzi. Co za zbieg okoliczności! Gdzie ją hra-bia Potocki znalazł, nie wiadomo. Jarek wygłosił tak zwane słowo wstępne, ja czytałem po polsku, a Terry pięknie po angielsku. A czytała przepięknie, jak prawdziwa, najprawdziwsza aktorka. Sama pani Helena gratulowała mi tak wspaniałego wyboru aktorki. Słowem, jej czytanie po angielsku o wiele lepiej podobało się nawet Polakom, niż moje czytanie po polsku, chociaż ci ostatni słuchacze nic właściwie po angielsku nie rozumieli.

Były też pytania pod moim adresem. Odpowiadałem na nie po polsku i po angielsku, ale niestety, zupełnie nie pamiętam o co mnie pytano. Tak bar-dzo byłem przejęty rolą, że jeszcze trzy godziny po spotkaniu nic nie docierało do mnie co mówiono. Najpierw, po zakończeniu, poszliśmy do Cafe la Boheme, która jest blisko Domu Pol-skiego. Później Terry zaprosiła nas do siebie do domu, na herbatę. Jeszcze później poszliśmy do Andrzeja Paw-likowskiego na lampkę wina. W sumie spędziłem bardzo miło czas w gro-nie ludzi, którzy wydali mi się bardzo przyjaźni, życzliwi, którzy gratulowali mi wierszy, tomiku. Czułem się dziwnie, ponieważ prawdę mówiąc po wydaniu tomiku bardzo znienawidziłem go. Wi-ersze przestały mi się podobać, wydały mi się takie słabe, nic nie warte, nawet bezwartościowe. Wszystko to wpłynęło na mnie bardzo negatywnie i psychi-cznie czułem się bardzo źle. Chciałem uciekać, ale nie wypadło, nie było jak i gdzie.

Finansowo też poszło lepiej niż myślałem. Zrobiono składkę na poetę, która przyniosła mi 80 dolarów. Sprzedałem tomików za ponad 80 dol-arów, czyli udało mi się odrobić połowę kosztów własnych. Pięknie! Kilkanaście tomików rozdałem swoim przyjaciołom, Nadii i Susan, Rickowi i jego żonie. Przewodniczącej Towarzystwa Liter-ackiego też podarowałem tomik, nie wspominając o tłumaczach, czy Jarku oraz Terry. Czwarta część nakładu rozeszła się w jedną tylko niedzielę! To dobrze, następne tomiki będę sprzedawał pewnie przez 10 lat…

c.d.n.

Page 20: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 20

Wspomnienia

Nadszedł czas, w którym podjęliśmy decyzję o opuszczeniu samolotu. Na treningach Bill powtarzał nam, że w takich sytuacjach on będzie wydawał rozkazy, aczkolwiek nie będzie powtarzał dwa razy i nie będzie na nas czekał. Okazało się to jednak nieprawdą. Najpierw powiedział nam, “Panowie, czas wyskoczyć z samolotu, spotkamy się w Moskwie przy misce kawioru.”

Spencer P. Felt - w fasynujący sposób opisał swoje wspomnienia lotnika z 2 wojny światowej

odczas drugiej wojny światowej, w czerwcu 1944r. alianci wylądowali we Francji i zmierzali ku Belgii. W tym

samym czasie front sowiecki wyparł Niemców z Rosji do wschodniej granicy okupowanej Polski. W sierpniu, we wrześniu i październiku 1944 roku nasza cała załoga lotnicza trenowała w Casper, w stanie Wyoming. Otrzymaliśmy już rozkazy aby polecieć za ocean, ale gdzie dokładnie tego nie wiedzieliśmy. W tym okresie wojny, prawie wszyst-kie samoloty B-24 latały nad Oceanem Spokojnym. Żartowaliśmy, że szkoda że nie polecimy do Europy, ponieważ jeżeli byśmy byli zestrzeleni, to moglibyśmy skorzystać ze znajomości języka polskiego przez członka naszej załogi, Tada Dejewskiego, co by nas może wyciągnęło z czekających opres-ji. Nie wyobrażaliśmy sobie jak to będzie wyglądało naprawdę. Tad De-jewski, którego rodzice wyemigrowali z Polski wiele lat temu, był obeznany z językiem polskim. Mówił, a także pisał oraz czytał biegle po polsku. Koniec końców ta umiejętność bardzo się nam wszystkim przydała. Okazało się bo-wiem, że jednak lecimy do Europy, do bazy w Cerignoli we Włoszech gdzie wylądowaliśmy w listopadzie 1944 roku. Zostaliśmy przydzieleni do 757-go szwadronu 459-ej grupy bombo-wców.

Załoga bombowca B-24 liczyła dziesięć osób. Załoga naszego samolotu, który nosił przydomek “Rakieta kalifornij-ska”, składała się z pilota - Billa Beim-brinka, drugiego pilota - Spencera Felta, nawigatora - Tada Dejewskiego, bombardiera - Boba Nelsona, operatora przedniego działa - Clarensa Dallasa, inżyniera i zarazem operatora bocznegodziała - Eda Sicka, operatora radia -Walt’a Venabla, operatora wieżyczki - Bernarda Racine’a, operatora dol-nej wieżyczki - Jacka Blehara oraz operatora tylnego działa - Williama McCutty’ego.

W dniu pamiętnej misji, w poniedziałek 18-go grudnia 1944 roku, zostaliśmy zbudzeni o godz. 4:30. Po zwyczajnym śniadaniu, które składało się ze spro-szkowanych jajek, twardego boczku i suchara, udaliśmy się do sali konferen-cyjnej, który naprawdę był winiarnią. Mapa Europy leżała odkryta przed nami. Zostaliśmy poinformowani, że naszym zadaniem będzie nalot na zakłady chemiczne w Oświęcimiu w

Amerykański skoczek w PolscePamiętnik Spencera P. Felta - Polska styczeń 1944Tłumaczenie: Tomasz Zola i Radek Żelazny

Ksiądz Andrzej Skrzypiec,

proboszcz parafii Świętego Ambrożego

w Salt Lake City dał mi znać, że ma

w parafii człowieka, starszego już pana,

Amerykanina, który podczas drugiej wojny

światowej zeskoczył na spadochronie nad

Polską. Sędziwy dziś pan szczęśliwie spisał

swoje wspomnienia.

- Tomasz Zola, Utah.

Polsce. Nikt nie był zbytnio zadowolony z tej informacji z powodu długości lotu, który miał trwać aż osiem godzin. O ile misja się powiedzie.

Nie mogliśmy wystartować dopóki wszystkie bombowce B-24 nie były gotowe. Trwało to całkiem długo, ponieważ na nalot było przygoto-wywanych tysiąc samolotów. Na wysokości dwóch i pół kilometra n.p.m. były chmury. W takich warunkach nie było to przyjemne doświadczenie, szczególnie gdy trzeba zachować odległość około trzydziestu metrów od następnego samolotu, momentami tracąc z nim kontakt wzrokowy. Samo-loty powiększyły swoje odstępy do około siedemdziesięciu metrów. To było coś czego nie mieliśmy na ćwiczeniach. Jedyne co mogliśmy zrobić, to trzymać się reszty licząc, że inni zrobią to samo. Kiedy ostatni samolot zniknął w chmu-rach, nie widzieliśmy już naszego szwadronu. Wszystkie samoloty rozproszyły się po niebie, co znaczyło, że nikt nie trzymał szyku, który był

widoczny przed wejściem w chmury. Po chwili te samoloty, które odnalazły się powróciły do poprzedniej formacji. Skoro my nie mogliśmy odnaleźć naszego szwadronu, podczepiliśmy się pod inny i kontynuowaliśmy lot. Lecąc na północ, bardzo dokładnie widzieliśmy pociski wystrzelone przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą. Artyle-ria uaktywniała się jeżeli samolot zbliżył się na odległość 32 kilo-metrów do miast a im większe miasto, tym większa artyleria. Pamiętam ogromną artylerię z prawej strony. Po spojrzeniu na mapę, zorientowałem się, że to musiał być Wiedeń.

Zajęło nam około czterech godzin by dolecieć do punktu inicjującego bombardowanie. Do tego momentu mogliśmy swo-bodnie omijać artylerię, ale od tego punktu musieliśmy lecieć prosto, tak żeby bombardier mógł ustawić celownik. To oznaczało, że musimy lecieć prosto nad artylerią. Byliśmy na wysokości 7300 metrów nad poziomem morza i było zimno. Czarny dym wraz z fragmentami metalo-wych łusek wystrzeliwał z arty-lerii przeciwlotniczej i nie były one takie małe jak pokazywano nam na filmach instruktażowych. Były one wszędzie. Wszyscy byli spięci, a w awiofonie zapanowała cisza. Po jednym wybuchu blis-ko nas powiedziałem do Billa przez awiofon, “Czy ty wiesz, że strzelają do chłopca pani Felt?” Nagle ciśnienie oleju zaczęło spadać w silniku numer trzy

(prawy, wewnętrzny silnik). W końcu jeden pocisk przebił zbiornik z olejem. Mieliśmy go włączonego do momentu kiedy ciśnienie spadło do trzydziestu pięciu funtów, co było minimum aby samolot mógł utrzymywać się w po-wietrzu. Bill kazał mi wyłączyć silnik nr trzy. Wyłączyłem silnik nr trzy, co pozwoliło silnikowi obracać się samo-czynnie, obniżając opór powietrza.

Próbowaliśmy trzymać się naszej for-macji, z myślą, że będziemy jeszcze w stanie zbombardować cel. Jednak z czasem odstawaliśmy coraz bardziej od reszty, tracąc także wysokość. Podjęliśmy decyzję by spuścić bomby zanim dolecimy do celu. Podczas ze-brania ostrzegano nas by podczas bom-bardowania uważać na obóz koncentra-cyjny w Oświęcimiu, który był położony tylko pięć kilometrów na wschód od celu. Bill powiadomił bombardiera by zrzucał bomby razem z ochroną, która powodowała, że pocisk nie wybuchnie. Po zrzuceniu bomb postanowiliśmy zawrócić w stronę Włoch, ponieważ nie było sensu dalej lecieć.

Nawigator Tad dał Bill’owi znak skrętu o 180 stopni. Po chwili wykonaliśmy ten manewr oraz straciliśmy silnik nr cztery, który był po tej samej stronie co trzeci. Nie było wiec możliwości pow-rotu to Włoch. Naszym następnym wy-borem była Rosja, która była znacznie bliżej. Bill spytał Tada o kierunek na Rosję. Odpowiedzią było 90 stopni. Po chwili Bill powiedział, że po tej stronie jest położone duże miasto z dużą ilością artylerii. Tad powiedział nam, że to jest Kraków. Następnie powiedział aby zrobić manewr 115-tu stopni w stronę Karpat. Tad był raczej obeznany z tym terenem, będąc tam wiele lat temu, więc wiedział, że góry są położone na południe od Krakowa. Gdy skręciliśmy w stronę gór, otrzymaliśmy wsparcie od P-51, który był samolotem bojo-wym o czerwonym ogonie. Przez limit pojemności baku, P-51 opuścił nas i poleciał w stronę formacji B-24, którą eskortował.

Traciliśmy wysokość z prędkością trzystu metrów na minutę. Chcieliśmy więc rozładować pokład najbardziej jak to było możliwe. “Wyrzućcie wszystko co wam nie jest potrzebne!”, rozkazał nam Bill. Wyrzuciliśmy trzy działa. “Nadchodzą trzy ME 109 ze wskazówki dziesiątej,” powiedział Bill’owi Dallas, nasz operator przedniego działa. Wia-domo było, że trzy niemieckie samoloty lecą w naszą stronę, a my nie mieliśmy nawet jednego pocisku. Myśleliśmy, że już z nami koniec, aczkolwiek ku nasze-mu zdumieniu, samoloty minęły nas i szybko się oddaliły, lecąc w stronę Nie-miec. Musiały więc lecieć z Rosji, także nie mając amunicji. Odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ gdyby nie to, bylibyśmy skończeni.

Niecałe dziesięć minut później silnik nr dwa przegrzał się z powodu zbyt dużego obciążenia. Został nam tylko silnik nr jeden. Nie ma szans by B-24 mógł długo utrzymać się w powietrzu. Wy-skok z samolotu był tylko kwestią czasu. Co gorsza, lewy silnik powodował, że samolot skręcał w prawo. Więc razem z Bill’em postanowiliśmy nacisnąć na lewy ster by wyrównać samolot. Aczkol-wiek, to spowodowało jeszcze większy opór oraz większą trudność utrzymania wysokości.

Nadszedł czas, w którym podjęliśmy decyzję o opuszczeniu samolotu. Na treningach Bill powtarzał nam, że w takich sytuacjach on będzie wydawał rozkazy, aczkolwiek nie będzie powtarzał dwa razy i nie będzie na nas czekał. Okazało się to jednak nieprawdą. Najpierw powiedział nam, “Panowie, czas wyskoczyć z samolotu, spotkamy się w Moskwie przy misce kawioru.” Następnie pozostał przy sterach dopóki wszyscy nie wyskoczyli. W tym samym czasie Bill nastawiał autopilota aby samolot mógł się utrzymać w powietrzu na tyle długo, abym ja razem z Billem miał czas na wyskok. Kiedy nastawił au-topilota, upewnił się, że nikogo oprócz nas nie ma na pokładzie. Potem odwrócił się do mnie i powiedział, “Wyskakuje-my!” Odpiąłem pasy oraz butlę z tlenem, wstałem i poszedłem otworzyć drzwi. Po drodze wziąłem jeszcze torebkę w którym były buty, zapasowa bielizna,

>>

Page 21: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 21

c.d.

>> 29

dodatkowe rękawiczki i skarpety, ostrza do golenia, szczoteczka do zębów, ap-teczka i porcja posiłku.

Spojrzałem raz jeszcze w stronę kokpitu i zauważyłem, że Bill wciąż manipuluje przy autopilocie. Pomyślałem, że byłoby najlepiej gdybyśmy wyskoczyli razem, więc na niego poczekałem. Wydawało się, że czekam niesamowicie długo, a naprawdę trwało to może 30 sekund. Na ćwiczeniach mieliśmy dużo teo-rii na temat wyskakiwania z samolotu w takich okolicznościach, aczkolwiek nie mieliśmy żadnego treningu prakty-cznego. Jak pamiętam, przespałem połowę wykładów na ten temat, ale uwierzcie mi, wszystkie zasady wyskoku miałem opanowane. “Wyskakuj mając głowę z przodu, nie otwieraj zawle-czki za szybko aby szybciej wylądować i nie daj się złapać Niemcom.” Kiedy Bill do mnie dołączył, spojrzałem w dół i wydawało mi się, że ziemia jest od nas bardzo oddalona. Spojrzałem na wysokościomierz, który wskazywał trzy i pół tysiąca metrów. Bill pomachał do mnie, dając mi znak do wyskoku. Powiedziałem, “no, to jedziemy”, kucnąłem i stoczyłem się z samolotu. Pamiętam odczucie niesamowitego wiatru, który natychmiast porwał mi hełm. Spadałem płasko na plecach, więc chciałem obrócić się na prawo. Skoro ten manewr się nie powiódł, spróbowałem obrócić się na lewo. Również bez powodzenia. Spróbowałem się jeszcze zwinąć w kształt piłki i obrócić się na drugą stronę. Znowu się nie udało. W trakcie swobodnego spada-nia spoglądałem przez ramię, obliczając odległość od ziemi. Linkę spadochronu pociągnąłem dosłownie w ostatnim momencie. Plecak ze spadochronem przesunął mi się na bok tak, że musiałem popychać go łokciem. To sprawiło, że nie pociągnąłem za linkę dostatecznie mocno. Wpadłem w panikę, poczułem uderzenie adrenaliny, chwyciłem za spa-dochron i ręcznie wyszarpnąłem go. W jednej chwili spadochron otworzył się a byłem już tylko 300 metrów nad ziemią. Spadałem bez spadochronu jakieś 1500 metrów.

Po otworzeniu się spadochronu wokół mnie zapanowała kompletna ci-sza. Niebo było niebieskie a na dole rozciągał się piękny widok ośnieżonych gór. Poczułem się przez chwilę błogo. Umysł jednak cały czas pracował na zwiększonych obrotach. Rozglądałem się we wszystkie strony na moimi ko-legami szukając spadochronu kolegi by móc ocenić gdzie wyląduje Bill. W tej samej chwili oceniałem okolicę kreśląc w myślach drogę dalszej wędrówki. Z pozycji słońca oceniłem kierunki i zdecydowałem, że im dalej posunę się na wschód tym lepiej. Zobaczyłem dwa małe szałasy, jeden w najbliższej doli-nie i drugi, kilometr dalej w kierunku na wschód.

Równocześnie moje myśli wracały do treningu spadochronowego próbując przypomnieć sobie wszystko o lądowaniu ze spadochronem w podobnym terenie. “Zwróć się plecami do wiatru, zegnij ko-lana”. Niestety na treningu nikt nie uczył nas jak lądować na zboczu gór. Gdy-bym miał podać instrukcję do takiego lądowania to najkrócej powiedziałbym “Ląduj na płasko”. Uderzyłem w ziemię

tak mocno, że na chwilę straciłem przytomność. Nie pamiętałem jak długo to trwało. Pamiętam jak przez mgłę, że odruchowo sięgnąłem za linki spa-dochronu i ściągałem je by opróżnić czaszę z powietrza. Jak otrząsnąłem się spadochron leżał płasko na zboczu góry. Na treningu nakazano nam zakopać spadochron. W tych warunkach było to niewykonalne. Ziemia była zamożna i pokryta półmetrową warstwą śniegu. Rozłożyłem spadochron na śniegu, miedzy drzewami tak by nie był wido-czny z powietrza.

Ruszyłem w kierunku na wschód, tam gdzie znajdował się widziany z góry pierwszy szałas. Wkrótce trafiłem na wydeptaną w śniegu ścieżkę, która prowadziła w dobrym kierunku. Uszedłem kilkaset metrów nim zdałem sobie sprawę, że mam wciąż na nogach buty spadochroniarza, które miały cha-rakterystyczne podeszwy. Takie ślady łatwo naprowadziłyby na mnie każdego wroga. Wokół ścieżki aż roiło się od ściętych pni. Przeskakiwałem z jednego na drugi aż doszedłem do dużego drze-wa na którym zmieniłem obuwie. Nagle usłyszałem w pobliżu głosy dochodzące od strony ścieżki. Nasłuchiwałem i nie ruszałem się.

Zobaczyłem wkrótce dwóch mężczyzn. Nie potrafiłem powiedzieć czy byli to cy-wile czy żołnierze niemieccy. Sądziłem, że jestem w Polsce ale nie byłem nawiga-torem i nie miałem dokładnej orientacji jak daleko na wschód dolecieliśmy. Nie spieszyłem się by nawiązywać z kimkol-wiek kontakt. Mój plan był taki by dojść jak najdalej na wschód nim poproszę o pomoc. Poczekałem jakieś dwadzieścia minut by między nami nie doszło do spotkania i już miałem ruszyć gdy ponownie usłyszałem głosy, tym razem w odwrotnym kierunku. Przeczekałem kolejne dziesięć minut i ruszyłem w dalszą drogę. Kiedy doszedłem na szczyt wzgórza w dole zobaczyłem dość duże miasto. Zboczyłem wtedy ze ścieżki i ruszyłem dalej na wschód w kierunku szałasu. Nie było już pni do skakania ale było tam wiele powalonych drzew, po których przeskakiwałem do celu. Jakieś ślady pozostawiałem ale nie były bardzo czytelne.

Jako mały chłopiec spędzałem let-nie wakacje w górach Utah i te doświadczenia teraz procentowały. Szedłem w głębokim śniegu krawędzią góry około godziny nim zobaczyłem chatkę na dnie doliny. Obszedłem ją z daleka dookoła i czekałem w ukryciu

obserwując czy ktoś tam się nie kręci. Nikogo nie zobaczyłem, nie było na śniegu żadnych śladów, z domku nie unosił się dym. Najwidoczniej od os-tatniego opadu nie było tam nikogo. Do zmierzchu pozostało jeszcze do-bre dwie godziny postanowiłem więc iść dalej by dotrzeć do drugiej chaty w sąsiedniej dolinie. Tam też przyczaiłem się by obserwować otoczenie ale jak w pierwszym przypadku i tu nie było żadnych oznak czyjejś obecności. Na zegarku była 4:30, robiło się ciemno i zimno. Postanowiłem spędzić tutaj noc. Poczekałem aż zrobiło się całkiem ciemno i wszedłem do szałasu. To była jednopokojowa chatka z łóżkiem pokry-tym sianem, z piecem wbudowanym w ścianę. Ależ miałem szczęście! Pozbierałem trochę tyczek z ogrodzenia i rozpaliłem ogień. Było ciemno i dym z komina był mało widoczny. Po rozpale-niu ognia sięgnąłem do kieszeni kombi-nezonu by sprawdzić co mam w zestawie danym nam jeszcze we Włoszech na wypadek konieczności skoku w obcym terenie. Otworzyłem plastikowe pudełko i znalazłem mapy drukowane na jed-wabiu, tabletki cukrowe, osiem pięć-dolarowych banknotów, osiem jednodo-larówek, plastikowy woreczek na wodę, tabletki chlorowe do oczyszczania wody

i małą piłkę do cięcia. Jedynym p o ż y w i e n i e m oprócz tabletek były batoniki Baby Ruth. Wyszedłem na dwór i napełniłem p l a s t i k o w y worek śniegiem. Trzymałem go w pobliżu ognia by się roztopił. Dodałem tabletki chloru by mieć pewność, że nadaje się do picia. Nie zdawałem so-bie do tej pory jak bardzo chciało mi się pić a przecież

nic nie piłem od startu we Włoszech. Podzieliłem batonik na pół, zjadłem jedną połowę i ułożyłem się do spania. Nie był to najlepszy sen bo musiałem tak gdzieś co pół godziny dorzucać drzewo do pieca.

Następnego ranka, jak tylko zrobiło się jasno, ruszyłem w dalszą drogę na wschód. Pomyślałem, że w tym ki-erunku mam największą szansę na spot-kanie przyjaznych ludzi. Miałem na sobie ciepłe ciuchy lotnika i wydawało mi się, że mogę bez niczyjej pomocy co najmniej jeden a może dwa dni. Odtąd nie miałem już pojęcia co znajduje się za następnym wzgórzem. Mapa, którą zrobiłem sobie w głowie podczas skoku spadochronowego, przestała mi wystarczać. Marsz w górskim terenie po kolana w śniegu był trudny i posuwałem się powoli.

Następnego ranka, jak tylko zrobiło się jasno, ruszyłem w dalszą drogę na wschód. Pomyślałem, że w tym ki-erunku mam największą szanse na spot-kanie przyjaznych ludzi. Miałem na sobie ciepłe ciuchy lotnika i wydawało mi się, że mogę bez niczyjej pomocy co najmniej jeden a może dwa dni. Odtąd nie miałem już pojęcia co znajduje się za następnym wzgórzem. Mapa,

którą zrobiłem sobie w głowie podczas skoku spadochronowego, przestała mi wystarczać. Marsz w górskim terenie po kolana w śniegu był trudny i posuwałem się powoli.

Po około czterech godzinach znalazłem się na zboczu kolejnej doliny. Była dużo głębsza niż poprzednie a w wielu miejscach unosił się dym z kominów. Wciąż uważałem, że nie czas jeszcze na szukanie pomocy, obszedłem więc domy tak by pozostać niezauważonym. Chowałem się za drzewami i tak udało mi się przejść na drugą stronę doliny. Przez ostatnie 32 godziny nie jadłem nic oprócz połówki batonu Babe Ruth. Energii dodawała mi adrenalina ale teraz poczułem zmęczenie i usiadłem. Ledwie to zrobiłem doszły mnie głosy od strony ścieżki. Podniosłem głowę i zobaczyłem mężczyznę w niemieckim mundurze i z niemieckim karabinem maszynowym. Obok niego szedł drugi, też z karabinem, ale ubrany po cywilu. Ten drugi prowadził konia ciągnącego sanie. Na saniach siedział Walt Venable, nasz pokładowy radiooperator. Później dowiedziałem się, że przy skoku spado-chronowym Walt skręcił nogę w kolanie. Za saniami szli: Tad Dejewski, Ed Sich-Jack Blehar, Bernie Racine, William Mc-Cutty i Clarence Dallas. Za nimi żadnej straży. Jeśli zostali złapani, to dlaczego nikt ich nie pilnuje? – pomyślałem. Dlaczego jeden z karabinem jest w cy-wilnych ubraniach? Dlaczego szli w kierunku gór jeśli miasta były w przeci-wnym? Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że mieliśmy szczęście i chłopaki wpadli w ręce członków podziemnego ruchu oporu – partyzantów. Lecąc tu nie mieliśmy zielonego pojęcia gdzie działa partyzantka a nawet, że taka ist-nieje. Okazało się, że trafiliśmy na jeden z wielu rejonów Polski kontrolowany przez polskich partyzantów.

Podniosłem się i krzyknąłem do przyjaciół. Zaraz dołączyłem do nich z czego wszyscy bardzo się ucieszyliśmy. Po krótkiej rozmowie ruszyliśmy w dalszą drogę. Po około dwudziestom-inutowej wspinaczce znaleźliśmy się w siedzibie leśnych partyzantów. To był ten pierwszy szałas, który zobaczyłem podczas lądowania i ominąłem z dale-ka poprzedniego dnia. Na miejscu przedstawiono nas dowódcy, którego nazywano Lampart. Nie było to jego prawdziwe imię bo jak wszyscy party-zanci posługiwał się pseudonimem. Ro-bili to, bo walczyli nie tylko z Niemcami ale też z Rosjanami i nie chcieli być przez nich rozpoznani jak już wkroczą na te tereny. Mężczyzna w cywilnym ubraniu z karabinem (nazywali go Bo-hun) znał trochę angielski ale najlepiej rozmawiało nam się przez Tada, którego znajomość języka polskiego okazała się zupełnie dobra.

Partyzanci bardzo interesowali się miejscem gdzie pozostawiłem swój spadochron. Chcieli użyć go do szy-cia śnieżnych skafandrów a kobiety przerabiały linki na nici. Przynieśli mi mapę i pokazałem im dokładnie to miejsce. Jak tylko Lampart skończył wywiad ze mną to przyniesiono kawę, jabłka i ciemny chleb co przyjęliśmy z dużą radością. Koledzy opowiedzieli mi

Około drugiej rano doszliśmy do farmy na skraju wsi Kamienica. Tam zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Nawet niedobra kawa i czarny chleb smakowały po wysiłku. W tym domu kobieta gotowała mleko dla swojego dziecka ale jak nas zobaczyła chciała nam je dać. Nigdy nie zapomnę wielkiej gościnności tych ludzi, którzy ryzykowali dla nas swoje bezpieczeństwo i byli gotowi oddać nam mleko przeznaczone dla ich dzieci.

Page 22: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 22

Psyche & Logos

R E K L A M A

Ludzie w maskach

Agnieszka Baklazec

atrzę za okno i widzę na-gie drzewa, dżdżyste niebo, mgłę leniwie unoszącą się nad ziemią. Krótko mówiąc:

szaro-buro, czyli rozpoczął się lis-topad. W Polsce jest to czas zadumy i refleksji nad naszym przemijaniem i nietrwałością. Tutaj ma to troszkę inny wyraz, ale nasze korzenie nie-którym dają o sobie znać i rodzi się w nas, mimo pędu dni i czasu, jakaś nieuchwytna melancholia. Często jest to okres rozmyślań nad tym, kogo lub co straciliśmy i co by było gdyby... Wtedy zastanawiamy się, jak można zmienić nasze życie, bo przecież trwa tak krótko. Najczęściej odpychamy od siebie czarne myśli i nie pokazujemy bliskim, ze coś nas gryzie lub martwi.

“Życie nie trwa wiecznie”… mówią jedni, “Chwytaj życie pełnymi garściami” mówią inni. Te i inne powiedzenia słyszymy dość często rozmawiając z przyjaciółmi. Nikt nigdy jednak nie mówi o tym, jak ciężko jest

chwytać życie pełnymi garściami w momen-cie, gdy jest mu ciężko i to życie zamiast dawać radość po prostu gniecie i przynosi kolejne roz-czarowanie.

Listopad jest ta-kim miesiącem, gdy przytłaczające nas re-fleksje powodują zmiany nastroju, często smutek, zgorzknienie. Te wszystkie negaty-wne emocje rzadko jed-nak są uzewnętrzniane przez dotknięte nimi osoby. Dlaczego? Szu-kając odpowiedzi na to pytanie właśnie tak zatytułowałam artykuł: “ Ludzie w maskach…” Zastanawiające jest, co takiego powoduje, że jedni umieją okazywać swoje uczucia, a inni mają z tym tak wielki problem? Dlaczego jeden człowiek jest bardzo otwarty, a drugi tak sza-lenie skryty? Dlaczego jedni z nas potrafią się śmiać i płakać bez strachu i obawy oto, co pomyślą o nas inni?

Interesujące jest to, jak często nawet nie uświadamiamy sobie, ze jesteśmy ludźmi w maskach. Żyjemy nie pokazując światu do końca swojego prawdziwego oblicza choć czasami życie nas weryfikuje i ot-wiera nam oczy, serca, niekiedy oczy-szcza udręczoną duszę. Wtedy otrząsamy się z obłudy i przez bardzo krótką chwilę jesteśmy naturalni, a potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, emocje, które mogłyby być postrze-gane za złe, niepożądane, niepasujące do naszego obrazu… znikają. To trochę tak, jakby noc pozwalała nam na bycie sobą, a dzień to zabierał... Cóż, niestety

Zastanawiające jest, co takiego powoduje, że jedni umieją okazywać swoje uczucia, a inni mają z tym tak wielki problem?Dlaczego jeden człowiek jest bardzo otwarty, a drugi tak szalenie skryty? Dlaczego jedni z nas potrafią się śmiać i płakać bez strachu i obawy oto, co pomyślą o nas inni?

bywa tak, że ukrywanie się za zasłoną jest dla nas najlepszym rozwiązaniemi przebywanie w masce jest prostu wygodne, a niekiedy bezpieczne.

Życzę nam wszystkim, aby okazywanie emocji i naszego prawdziwego “JA” przychodziło nam z mniejszym trudem , a nawet z łatwością. Oby w tym listo-padowym czasie zadumy opadła nasza maska, bez względu na środek dnia i przeświadczenie, że ktoś może nas odkryć... Pamiętajmy, emocje są bardzo ważne, emocje to MY, więc nie bójmy się ich i tym samym nie bójmy się siebie...

Agnieszka Baklazec, MA, LPC, LAC, CFI, jest licencjonowanym psychoterapeutą w Kolorado. Przyjmuje klientów w Denver, Aurorze, i Lakewood.

Fotolia

Page 23: Zycie Kolorado November 2014

Bałtyku. Ukraina też. Ja osobiście czuję się obywatelem Środkowej Europy, nie Wschodniej.

Kiedy po raz pierwszy czytałem o odsiec-zy Wiednia i roli jaką odegrał nasz król Jan III Sobieski, ocalając Europe od tureckiego islamu, musiałem mieć nie więcej niż 12 lat. Do tego zobaczyłem pięknie zilustrowanych Husarów na ko-niach, byłem wniebowzięty i uważałem, że żaden kraj na świecie nie może

przyrównać swojej kawalerii do naszych zastępów. Duma rozpierała mi wątle piersi. Idąc przez las atakowałem kijem wrogie mi krzaki stojące na drodze. Pod czaszką, gdzie miał być mózg, gnieździła się gąbka zachłanna na wszystko, na wszystko co było na podorędziu. Do-piero po jakimś czasie, muszę przyznać po wielu latach, zaczęła ta gąbka czyścic i wycierać przestrzeń jej przynależną, pozbywając się nieistotnych pamiątek i tak w niepamięć poszły wydarzenia i obrazy, o których dorośli wspominali. Polscy Husarzy zostali.

Imperium Ottomanów przez wieki chciało opanować tereny rzeki Danube, najważniejszy handlowy szlak łączący Europę centralną z Konstantynopolem. Sułtan Mehmed IV zdawał sobie sprawę, że najsilniejszym jego przeciwnikiem jest Wiedeń, dominujący wówczas w siedemnastowiecznej Europie. Pierwszy atak na Wiedeń w roku 1529 nie udał się Muzułmanom. Półtora wieku szykowali się sułtanowie do powtórnego uderzenia. Okoliczności tym razem sprzyjały ich zamiarom. W 1681 roku węgierscy prote-stanci zbuntowali się przeciwko Rzym-skiemu Świętemu Imperium, żądając własnego, niezależnego od Wiednia i Rzymu królestwa i otrzymali obietnicę

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 23

iedy po raz pierwszy czytałem o odsieczy Wie-dnia w 1683 roku, kończyła się właśnie niemiecka

okupacja i zaczynała sowiecka, a ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ta druga będzie trwała tak bardzo długo i będzie niosła wielkie moralne spusto-szenie wśród moich rodaków. Niemiecka okupacja umacniała nasz patriotyzm, Radziecka niszczyła, w imię interna-cjonalizmu komunistycznego.

Nie tylko zresztą Polska znalazła się w tragicznej sytuacji. Hipokryzja sowie-ckiego systemu osiągała swoje apogeum zdobywając kawał środkowej Europy i to za zgodą zachodnich mocarstw. Sta-lin już wówczas nazwał te zdobyte kraje Wschodnią Europą i obiecał Churchillowi i Rooseveltowi ...wolne wybory, a oni mu wierzyli. Być możne nie uwierzyli, tylko udawali, że wierzą, pozbywając się odpowiedzialności za pomoc i odbu-dowie środkowej Europy. Odbudowali dom Niemcom! Nie Polakom. Wygląda na to, że Hitler był ostatnim uczciwym politykiem. Szczerze powiedział jakie ma zamiary i realizował je z niemiecką skrupulatnością. Będę unicestwiał, niszczył i zabijał, w imię mojej ideologii. Sowiecki socjalizm natomiast, słowami Lenina i Stalina mówił: przyniosę wam szczęście i sprawiedliwość... i zabił wielokrotnie więcej milionów niż Niemcy. Te kraje, które Stalin zagarnął, nazwał Wschodnia Europa, przesuwając „geograficzne” granice, a przecież Praga jest bardziej wysunięta na zachód niż Wiedeń. Jest to więc polityczna definicja krajów środkowej Europy, nie geografi-czna. Polska nie jest we wschodniej Eu-ropie. We wschodniej Europie jest Rosja, Białoruś, są kraje Bałkańskie, z Grecja włącznie i kraje wschodniego wybrzeża

Witold-K (w kącie)

Felietonwojskowego poparcia od sułtana Mehm-eda. W lipcu 1683 roku 150,000 chłopa, licząca sobie muzułmańska armia stanęła u wrót Wiednia i zaczęła oblężenie. Imperator Leopold zabrał biżuterii ile się dało i po prostu uciekł z miasta, zostawiając na obronę 15,000 żołnierzy. Na szczęście przezorny papież Innocenty XI obawiając się rosnącej potęgi krajów muzułmańskich otworzył Świętą Ligę, przymierze wspólnej obrony, pomiędzy Rzymskim Imperium, a Polską i Litwą.

Zgodnie z paktem lojalna papieżowi i chrześcijaństwu armia Sobieskiego rozpoczęła marsz. Wyruszając z Kra-kowa liczyła sobie 37,000 żołnierzy. Choć Częstochowa nie była po drodze, zatrzymał się Król z całą armią na mo-dlitwy. W Polsce została Marysieńka, ukochana żona, do której Król będzie pisał piękną francuszczyzną listy każdego

dnia, nie pomijając momentów zaciekłych walk. Pisał czasem nie zsiadając z konia. Umyślni kurierzy gnali codziennie na koniach do Krakowa. Przy okazji należy wspomnieć, że Sobieski był, jest i chyba pozostanie najbardziej wykształconym monarchą świata. Pod tym względem bije również wszystkich prezydentów. Poza rozlicznymi zainteresowaniami naukow-ymi władał wieloma językami, łącznie z łaciną, a przewidując konflikty ze Środkowym Wschodem, nauczył się dos-konale w przeciągu paru miesięcy języka tureckiego. Nasz Król studiował również historię, interesował się architekturą, sztuką i astronomią. Iloma językami włada nasz komunalny organizator, prezydent Obama?

Armia polska dotarła do Wiednia we wrześniu. Dołączyli wkrótce do niej żołnierze Świętego Imperium Rzymskiego, czyli zbieranina wielu narodowości oddanych chrześcijaństwu.

Dwa dni, 11 i 12 września rozstrzygną o losach bitwy. Pierwsi uderzyli na Muzułmanów Husarzy. Nawałnica 20,000 jeźdźców na koniach do dzisiejszego dnia stanowi największy atak kawalerii na świecie. Ta pierwsza szarża zmiotła czołowe szeregi armii sułtana Mehm-

eda . Takiej klęski sułtan nie przewidział. Następne szeregi armii Świętej Ligii już tylko walczyły o łupy. Muzea europejskie są pełne bezcennych zdobyczy. Wtedy to wówczas kawiarnie wiedeńskie zaczęły wypiekać rogaliki w kształcie tureckiego księżyca. Tak powstał we Wiedniu crois-sant, nie w Paryżu. Myślę, że gdyby nie Husarzy Sobieskiego, mielibyśmy dziś w Paryżu meczet zamiast Katedry Notre Dame.

Każdy kraj, każdy naród, każda rasa, każda religia, każde miasteczko i wieś mają swoją historię. Dobre czasy i złe. Szczęśliwe i tragiczne. Najbardziej zapadają w serce te upokarzające i jak to zwykle bywa domagają się zemsty. Myślę, że chrześcijańska religia najbardziej ze wszystkich, stara się umniejszać potrzebę zemsty i nienawiści. To właśnie czyni tę religię słabą, bezwolną i być może skazaną na zniszczenie.

Ta data, 11 września, w historii religii muzułmańskiej, ta doznana klęska pod Wiedniem, domaga się zadośćuczynienia, zemsty. Muzułmanie nie wybaczają przegranych, nie nadstawią drugi poli-czek. Jest dla mnie zdumiewającym, że nie spotkałem w prasie amerykańskiej, żadnych korelacji pomiędzy naszym zwycięstwem pod Wiedniem, a atakiem na Nowy Jork. Uważam, że ta zbieżność dat nie jest przypadkowa. Świat chrześcijański nie wspomina średniowiecznych, nota bene głupich, krucjat na Bliski Wschód. Muzułmanie jednak stale o nich pamiętają i podkreślają, że zabijają dalej z zemsty za krucjaty. Przywiązanie do historii i Koranu Muzułmanów arabskich jest dalej średniowieczne. Nie dobrze jest nie znać historii naszej cywilizacji i nie dostrzegać groźby, która zakrada się krok po kroku, każdego roku i każdego dnia.

Już od paru dni maluję. Maluję obraz na 4 metry szeroki. Jedna z większych fundacji w San Francisco zamówiła tę prace. Mogę namalować co mi się żywnie podoba. Zapłacono już częściowo, zanim kupiłem płótna. To się nie często zdarza. Ob-raz jest już na ukończeniu. Jeszcze brak podpisu. Przyszedł redaktor Tadla. Chce robić zdjęcie jak podpisuję. Zanim się zorientowałem CO maluję, stworzyłem ideę walki, ataku, bitwy, rozpaczliwej ob-rony. Jest dużo czerwonego koloru, chyba polska flaga, chyba kamienie, rozbite jak żydowskie cmentarze... I czarna czeluść jak ostrzeżenie: memento mori. A wszyst-ko razem kolorowe, wesołe. Jak radość istnienia. Chyba tak. Ale skąd ja mam wiedzieć CO ja maluję? Ja tylko zwracam uwagę na to JAK malować. Resztę za-latwia za mnie ten drugi, ten w środku we mnie, któremu intuicja wszystko pod-powiada. Winić lub oceniac należy jego, nie mnie.

Kiedy miałem 12 lat i później, nawet do dzisiejszego dnia, datą, którą ceniłem ponad wszystko, to był 11 listopada. Wraz z Pierwszą Wojną Światową do Polski przyszła wolność w 1921 roku. Wolność wywalczona przez poległych Polaków. To nic, że 11 listopada nie dostawało się prezentów, tak jak na Boże Narodzenie, tak jak na urodziny, czy imieniny. Nie malowało się jajek. Należę do tego poko-lenia epigonów, którym historia naszego narodu wygrawerowała na gąbce, na za-wsze: 11 listopada. Słyszę etiudę rewolu-cyjna Chopina.

© Witold Kaczanowski 2014

Najnowszy obraz- tryptyk Witolda-K tuż przed odprawą do San Francisco. Denver, październik 2014 | Foto: Waldek Tadla

Page 24: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 24

Polski Kościół w Denver

iągle żywe jest we mnie wspomnienie Światowych Dni Młodzieży w Brazylii w 2013 roku. 3,5 mln młodych

katolików z całego świata wspólnie przeżywało swoją wiarę w Rio de Ja-neiro. Radość płynąca z doświadczenia tak wielkiej wspólnoty była widoczna na każdym kroku. Całe miasto było wypełnione entuzjazmem młodych, a spoglądał na nich Jezus w słynnej rzeźbie Odkupiciela ze wzgórza Corco-vado. Ciekawe zorganizowane religijne wydarzenia nie pozwalały się nudzić, a zawarte nowe, globalne przyjaźnie często ciągle trwają. Niezapomniana była msza św. na plaży Copacabana celebrowana przez Papieża Franciszka, a także radość Polaków, kiedy ogłosił, że kolejnym miejscem spotkania młodych będzie Kraków. Za niecałe dwa lata w Polsce nie może zabraknąć młodzieży z Denver, dlatego zorganizu-jemy wyjazd z Parafii św. Józefa. Spot-kania przygotowujące dla młodzieży, na które serdecznie zapraszamy, odbywają się co drugi wtorek o 18.30 w szkole przy Parafii. Dokładna data XXXI Światowych Dni Młodzieży w Krako-wie to 26-31 lipca 2016 r. Na razie nie ma jeszcze ostatecznej decyzji, co do miejsc celebracji. Podczas Światowych Dni Młodzieży papież Franciszek spędzi w Krakowie cztery dni. W tym czasie odbędą się trzy główne spotkania młodych z papieżem. Wiadomo, że w czwartek 28 lipca odbędzie się ofic-jalne powitanie papieża, w piątek Droga Krzyżowa z jego udziałem, w sobotę czuwanie modlitewne, a w niedzielę Msza św. Przygotowywane są zarówno krakowskie Błonia, lotnisko Pobiednik, ale i “białe morza” - teren wokół Cen-trum Jana Pawła II i sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Mówi się również o tym, że msza św. kończąca ŚDM z udziałem papieża mogłaby się odbyć na bulwarach wiślanych. Gdyby do niej doszło, byłaby zapewne równie widowiskowa, jak spotkanie młodych z papieżem na brzegu oceanu w Rio de Janeiro. Jeszcze niedawno było niemal

Z życia Parafii świętego Józefa ks. Adam Słomiński TChr

Światowe Dni Młodzieży w Rio de Janeiro w lipcu 2013 roku - polska grupa z ks. Adamem.

pewne, że głównym miejscem celebry w czasie ŚDM będą Błonia. Tam spra-wowane były Eucharystie w czasie piel-grzymek Jana Pawła II do Krakowa. Wtedy na największej krakowskiej łące i wokół niej stało, w sporym ścisku, nawet 2 mln 800 tys. wiernych. Ponieważ jed-nak młodzież przyjedzie na spotkanie z papieżem z ekwipunkiem do span-ia, aby uczestniczyć w całonocnym, modlitewnym czuwaniu, Błonia mogą okazać się za małe. Przy szacowaniu liczby osób, które mogą się pomieścić, przyjmuje się zwykle, że na jednym metrze kwadratowym mogą się wygod-nie zmieścić trzy osoby. Tymczasem, jeśli chodzi o sobotnio-niedzielne czu-wanie przed spotkaniem z papieżem Franciszkiem, na każdą osobę trzeba zarezerwować ok. dwóch metrów kw. Potrzeba więc sześć razy więcej miejsca, niż w czasie nabożeństwa na Błoniach z udziałem papieża w latach poprzednich. Właśnie dlatego brany jest pod uwagę pomysł urządzenia spotkania młodych

chrześcijan z papieżem na tzw. “białych morzach”, czyli wokół sanktuariów Bożego Miłosierdzia i św. Jana Pawła II. Ostateczna decyzja dotycząca loka-lizacji celebracji podczas ŚDM w 2016 r. należy jednak do Papieskiej Rady ds. Świeckich.

Znane jest natomiast oficjalne Logo Światowych Dni Młodzieży, zaak-ceptowane uprzednio przez Watykan. Symbolika logotypu łączy w sobie trzy elementy: miejsce, głównych bohat-erów oraz temat spotkania. Znak ŚDM Kraków 2016 wpisany jest w kontur Pol-ski. W jego centrum znajduje się krzyż, symbolizujący Chrystusa jako istotę Światowych Dni Młodzieży. Żółte koło oznacza położenie Krakowa i symboli-zuje młodych ludzi. Z krzyża wypływa iskra Bożego Miłosierdzia, formą i kolorystyką nawiązująca do obrazu Jezu, ufam Tobie. Logo jest ilustracją słów Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. (Mt 5,7), które zostały wybrane na temat spotkania. Kolory użyte w logo: niebieski, czer-wony i żółty, nawiązują do oficjalnych barw Krakowa i jego herbu. Autorką i pomysłodawczynią logo jest Monika Rybczyńska, pochodząca z Ostrzeszowa 28-letnia graficzka. Logo stworzyła w Watykanie, bezpośrednio po kanonizacji Jana Pawła II, jako formę podziękowania za wstawiennictwo Świętego w jej życiu zawodowym. Współautorką logo jest Emilia Pyza, pochodząca z Garwolina 26-letnia absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Komitet Organizacyjny Światowych Dni Młodzieży wraz z Papieską Radą ds. Świeckich zatwierdzili pieśń “Błogosławieni miłosierni” autorstwa Jakuba Blycharza jako oficjalny hymn ŚDM Kraków 2016. Tekst oparty jest oczywiście o hasło ŚDM w Krakowie - “Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Zatem młodzi śpiewać będą tylko i wyłącznie tekst biblijny. Oficjalna prezentacja hymnu odbyła się w Krakowie 28 października 2014 roku. Wybrany hymn jest jednym z 94 nadesłanych do Komitetu.

W najbliższym czasie w Parafii

• 1listopada – Wszystkich Świętych – W tym roku wypada w sobotę i w Stanach Zjednoczonych nie jest to Dzień Obowiązkowego uczestnic-zenia we Mszy św.

Msze św. :8:00 – w j. angielskim10:30 – w j. polskimMsze św. w Dzień Zaduszny /Wszyst-kich Wiernych Zmarłych/:• Sobota,1listopada:5:00 pm - angielska / antycypowana/6:30 pm - polska /antycypowana/Niedziela, 2 listopada:8:00 am - angielska10:30 am - polska12:30 pm - polska 7:00 pm - polska.

W każdą niedzielę listopada o 15:00 – Różaniec za naszych zmarłych po polskuMt.Olivet Cemetary 12801 W 44th Ave. Wheat Ridge.• 5listopada – środa - Msza święta

polska o 19:00 – Wypominki roczne

• 7listopada– Pierwszy Piątek miesiąca:

18:00 – wystawienie Najświętszego Sakramentu, Spowiedź święta, nabożeństwo pierwszo-piątkowe19:00 – Msza św. • 9listopada– niedziela – 10:30

– Msza święta w intencji Polski I Polonii świata z okazji Święta Niepodległości

• 16listopada – niedziela od 11:30 do 16:00 – Spaghetti Dinner

• 22listopada – sobota – Panie Kat-echetki zapraszają dzieci i młodzież na ANDRZEJKI – (kafeteria

godziny: 17:00 – 20:30)• 23listopada – Uroczystość Chry-

stusa Króla w kościele modlimy się w intencji Księży i Braci z Towarzystwa Chrystusowego oraz za Polonię na świecie.

• 30listopada – Pierwsza Niedziela Adwentu

Page 25: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 25

Polski Kościół w Denver

go września spotkaliśmy się na ulicach Den-ver aby modlić się Koronką do Bożego

Miłosierdzia. W tym dniu w wielu mia-stach świata gromadzili się ludzie, aby razem prosić Pana Boga o miłosierdzie i pokój. Około 80 osób z naszej Polskiej Parafii zebrało się na 16th Street Mall w Denver z tej okazji. Cieszę się, że tyle nas się zgromadziło, dając wobec przechodzących świadectwo wiary w Chrystusa.

4-go i 5-go października gościliśmy w naszym kościele Kopię Ikony Czarnej Madonny z Częstochowy. Przez dwa dni mogliśmy przy Niej czuwać, dziękować i prosić Maryję o wstawien-nictwo w naszych potrzebach. W sobotę wieczorem Rycerze Kolumba prow-adzili Żywy Różaniec, angażując swoje rodziny i parafian. Ustawiliśmy się w kółko tworząc „Różaniec”, zapaliliśmy świece i na końcu ofiarowaliśmy je Naszej Matce. W niedzielę żegnaliśmy Maryję, która dalej pielgrzymuje „Od

Rycerze Kolumba

Sebastian Gadzina

Oceanu do Oceanu.”

Dziękuję wszystkim Braciom, że mimo swoich codziennych obowiązków znaleźli czas, aby po-święcić go Chrys-tusowi i Jego Matce.

Już w listopadzie zaczyna się Adwent i przygotowania do następnych Świąt Bożego Narodzenia. Pamiętajmy o modlitwie, aby nasze serca też były przygotowane na dar Boży. Działamy przy naszej parafii nie tylko wykonując

pracę fizyczną ale także wspierając się duchowo. Brońmy naszej wiary i nie wstydźmy się być uczniami Chrystusa.

Sebastian Gadzina – Wielki Rycerz

Polska Rada Rycerzy Kolumba

Parafianie kościoła św. Józefa z Kopią Ikony Czarnej Madonny z Częstochowy. Poniżej polska grupa wiernych z Koronką do Bożego Miłosierdzia w centrum Denver.

R E K L A M A

Page 26: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 26

Polska Szkoła w Denver

Dzień Nauczyciela – całej szkoły świętoDzisiaj uczeń każdy z miną uśmiechniętąDo budy przychodzi by złożyć życzeniaZdrowia, szczęścia, kasy, w pracy powodzeniaAle chcemy jeszcze coś im ofiarowaćWiemy, że nie lubią, gdy zamiast pracowaćI w zgłębianiu wiedzy mierzyć swe osiągiNa klasówkę chcemy przemycić swe ściągiWięc obiecujemy naszym belfrom miłymŻe ze ściąg, co na sprawdziany czasem przynosimyW rękawach, piórnikach i maskotkach-misiachKorzystać nie będziemy (ale tylko dzisiaj).

olejny jesienny miesiąc nauki w Polskiej Szkole za nami. Jak zawsze w październiku pragniemy

serdecznie podziękować Naszym nau-czycielom za poświęcenie i trud jaki wkładają aby nauczyć nas języka pol-skiego. Podczas krótkiej uroczystości, która odbyła się w niedziele 12 października uczniowie przedstawili program artystyczny, który na tą oka-zje specjalnie przygotowali. Były życzenia, podziękowania, kwiaty i dużo uśmiechu.

Październik był tez miesiącem “Mikołajka”. To seria śmiesznych opowiadań o chłopcu mieszkającym wraz z rodzicami we Francji. Jego ulubi-one powiedzonko to “No bo co w końcu, kurczę blade!”. Dzieci miały okazje obejrzeć film oraz słuchać książki, którą czytamy w każdą niedziele po lekcjach.1 listopada zapraszamy dzieci na Bal

Dzień Nauczyciela

Karina Włodarczak-Wardak

Polska Szkoła w Denver działa i rozwija się dzięki silnej grupie rodziców prężnie zaangażowanych w jej edukację

i organizację. Foto: Kinga Rogalska

Wszystkich Świętych, który odbędzie się w stołówce naszej szkoły. Zachęcamy wszystkie dzieci do przebrania się w stroje świętych.

W listopadzie uczniowie naszej szkoły wystąpią w Polskim Klubie podc-zas obchodów Święta Odzyskania Niepodległości. Zapraszamy w niedziele 9 listopada na godzinę 15:00 do Klubu Polskiego w Denver.

Pierwszy obiad przygotowany przez Komitet Rodzicielski już za nami. Dziękujemy serdecznie za wszelką po-moc i wsparcie i zapraszamy na następny 23 listopada.

w listopadzie:

• 1.11-BalWszystkichŚwiętych pod patronatem Kościoła św. Józefa (Polska Szkoła godz. 18:00)

• 9.11-AkademiazOkazjiDniaNiepodległości (Polski Klub godz. 15:00)

• 23.11-ObiadprzygotowanyprzezKomitetRodzicielski (Pol-ska Szkoła)

w grudniu:

• 7.12-Wizytaśw.Mikołaja (Pol-ska Szkoła)

Page 27: Zycie Kolorado November 2014

Zdrowie, ten tylko się dowie... ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 27

Pokochać diętę bezglutenową cz.2Kasia Suski

zisiejszy artykuł zacznę od przedstawienia międzyna-rodowych oznaczeń artyku-łów pozbawionych glutenu.

Najbardziej powszechnym jest kółko z przekreślonym kłosem zboża w środku. Na każdym kontynencie naszego globu taki właśnie znaczek ułatwia rozpoz-nanie produktów bezpiecznych dla nas tzn “bezglutenowców”. W Stanach

spotykamy się z jas-krawym fioletowym lub pomarańczowym ostrzegawczym zna-czkiem z “GF” Gluten Free. Przy każdym bezglutenowym asor-tymencie sklepu ze

zdrową żywnością lub w zwykłym su-per markecie powinniśmy bez trudu odszukać taką informację. Sklepy takie jak King Soopers, Whole Foods czy Vitamin Cottage posiadają cale listy bezglutenowych produktów. Wystarczy zapytać personel o listę z wyznaczni-kami gdzie czego szukać. Z taką listą jest dużo łatwiej robić zakupy które dla nas są zdrowe.

Chciałabym zaznaczyć, że wiele produktów z prostego punktu widze-nia wydaje się być bezpiecznymi dla naszych jelit. Niestety nie, zwykły pro-szek do pieczenia zawiera mąkę, wiec wystrzegajmy się go w procesie piecze-nia. Możemy natomiast użyć specjalny proszek bezglutenowy do pieczenia, który dostępny jest tylko i wyłącznie w sklepach ze zdrową żywnością. Często zadawane jest pytanie czy drożdże posiadają gluten ? Otóż drożdże są 100% bezglutenowe, zatem nie bójmy się ich używać w naszej kuchni.

Kolejna rada dotyczy przypraw które używamy na co dzień. Przyprawy jednoczłonowe są na ogol bezpieczne, mowa tu o soli, majeranku, pieprzu, oregano, curry. Natomiast mieszanki ziołowo-przyprawowe mogą zawierać tak zwany nośnik np. mąkę. Dlatego proponuje samemu mieszać przyprawy.

Kasza. Kto nie lubi rozkoszować się kaszą? Cudowny lekki smak... ale niestety musimy unikać kasz pszen-nych oraz tych wytwarzanych z żyta i jęczmienia. Chcę zaproponować kaszę jaglaną, która jest bardzo zdrowa bardzo dobra i można ją wykorzystać w wielu rodzajach smacznych potraw począwszy od sałatek, chleba, śniadań, farszu na gołąbki, babeczek oraz obia-du zamiast ziemniaków czy makaronu. Następną smaczną kaszą, którą chyba każdy z nas zna jest kasza gryczana. Sklepy na terenie Kolorado maja w sprzedaży kasze gryczana w worecz-kach, którą gotujemy jak ryż około 10 minut, jest prażona i naprawdę smac-zna, a i przy tym bardzo zdrowa. Kole-jno; płatki owsiane...Przypominają mi się lata 80-te, kiedy to moja mama

robiła z nich tzw szyszki z dużą ilością czekolady, cukru i orzechów. Do dziś pamiętam ich smak i do dziś uwierzcie lub nie, często je robię. Owsiane płatki naturalnie nie zawierają glutenu, mimo to wystrzegajmy się ich ze względu na fakt iż mogą być zanieczyszczone pszenicą. Dlatego osobiście kupuję płatki owsiane bezglutenowe, które dostępne są w Vi-tamin Cottage. Tak jak wspominałam w pierwszym artykule bądźmy uczu-leni na płatki śniadaniowe. Uważnie sprawdzajmy ich skład i bądźmy pewni, że na pewno w żadnym stopniu nam nie zaszkodzą.

Często zadawane są pytania o alkohol. Destylowane napoje alkoholowe takie jak burbon, whiskey nie zawierają glu-tenu, ponieważ peptydy glutenu nie są w stanie przetrwać procesu destylacji. Jednak inne napoje chociażby piwo są raczej fermentowane i mogą zawierać gluten z jęczmienia lub pszenicy użytej do ich wytworzenia. Wino wytworzone tylko i wyłącznie z owoców zatem nie zawiera glutenu.

Jeśli chodzi o makarony... hmm tu zaczynają się schody. Jest wiele ma-karonów które są bardzo niedobre i w momencie gotowania ich wygląd traci w naszych oczach wiele, a co dopiero ichsmak. Są jałowe i smakują jak prze-suszony ryż. Nie lubię jeść rosołu z makaronem, który miał być al dente, a jest twardy niczym kamień i czuć pod naszymi zębami drobinki Bóg wie czego. Bardzo serdecznie polecam ma-karony z firmy Barilla, które od nieda-wna w sumie weszły na rynek i póki co zbierają cudowne recenzje smakowe. Jedyne co omeg zalecić to nie gotu-jmy zbyt wiele na jeden raz. Proponuje ugotować tylko tyle makaronu ile trzeba, lepiej w razie braku dogotować trochę klusek niż później wyciągnąć z lodówki niekoniecznie miękki i sympatyczny w smaku twardy makaron. To są wady makaronów bezglutenowych. Nawet te najlepsze nie nadają się do wielokro-tnego odgrzewania czy przechowywania w lodowce po kilka dni. Polecam też makaron ryżowy który jest dostępny w każdym sklepie. Można kupić niteczki lub ciut grubsze tasiemki. Doskonały do zup, sosów, czy marynaty a la spaghetti.

Mam fajny sposób na prażony makaron ryżowy. Używam go do potraw chińskich. Makaronu ryżowego nie gotuję a smażę na głębokim oleju.Oczywiście potem osuszam go ręcznikami papierowymi. Jest chrupki i bardzo smaczny. Używam oleju z sezamu lub orzeszków ziemnych.

Zdradzę dziś także gdzie można zjeść smaczny lunch czy obiad. A, że kocham makaron i pizze to dziś skupimy się na kuchni włoskiej, choć nie do końca. Zupełnie niedawno odkryłam moc res-tauracji Olive Garden. Kiedyś ze sporym niezadowoleniem oglądałam wszelkie reklamy w TV, pięknych dań z gorącym makaronem, marynatami, owocami morza czy kurczakiem lub choćby zwy-łe sałatki z chrupkim pieczywem... A tu proszę taka niespodzianka, gdy kiedyś przez przypadek z ciekawości zasalam do owej restauracji. Okazało się że mają specjalną kartę dań dla ludzi o czułych brzuszkach i nie do końca wykształconych jelitach. Proponują smaczne pachnące makarony w różnych marynatach i sałatę bez dodat-ku chrupiących chlebków oraz desery. Oczywiście nie omieszkałam spróbować pięknie wyglądających rarytasów i stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że dania serwowane w tej restauracji są smaczne, delikatne, pachnące i naprawdę zaspokoją każdego głodnego.

Drugą opcją jest restauracja Califor-nia Pizza Kitchen. Pizza, którą tam przyrządzają jest mistrzostwem świata. Jest tak pyszna i chrupiąca i dodatki, które proponują są świeże a wygląd po-trawy jest naprawdę z górnej półki. Jeśli nie mamy czasu na wyjście do restaura-cji polecam zamówić pizzę przez tele-fon. Pragnę zaznaczyć że z kolei Pizza Dominos zawsze informuje klientów, że pizza bezglutenowa jest przyrządzana w tym samym miejscu gdzie jest zwykła glutenowa pizza, więc osoby które maja zero tolerancji na gluten powinny raczej wystrzegać się pizzy na telefon.

Żyjemy w czasach, w których bez ograniczeń możemy w domu wy- czarować piękne wypieki babeczki, muffinki, bananowce, ciasta drożdżowe z kruszonką i bez, wykwintne mako-wce, tylko sęk w tym że aby to wszystko uzyskać i cieszyć się smakiem należy mieć wiedzę, zapał i ciut wyobraźni. Dziś przepis na naleśniki i (nie Wielkanocną) babkę piaskową.

Naleśniki

• 70 gram maki kukurydzianej• 120g maki quinoa• 120g maki gryczanej• 5 łyżek maki ziemniaczanej• 800 ml mleka lub 400ml mleka +

400ml wody • 2 jajka• szczypta soli• 3 łyżeczki oleju

Do miski wlewamy mleko i wodę, dodajemy jajka i dobrze miksujemy. Dodajemy mąkę, sól, olej i miksujemy na płynna masę. Patelnię bardzo mocno nagrzewamy nalewamy porcje ciasta i smażymy.

Mimo iż nie mamy wiosny i nie zbliżają się Święta Wielkanoce to podaję przepis na babkę piaskowa którą mogłabym jeść kilogramami każdego dnia. Jest bardzo prosta do zrobienia. Pamiętam, kiedy żyła jeszcze moja babcia, piekła najsmaczniejszą babkę na świecie; była złocista i aromatyczna. Przez lata próbowałam dziesiątków przepisów i z każdego z nich coś zaczerpnęłam i stworzyłam super babę - babkę piaskową o jedwabistym smaku.

Babka piaskowa

• 5 jajek• 1 szklanka cukru• 1 i 3/4 szklanki maki ziemniaczanej• 200 g oleju• 1 łyżeczka bezglutenowego proszku

do pieczenia• 1 łyżeczka cukru waniliowego• ewentualnie olejek migdałowy

Żółtka oddzielamy od białek, dodajemy cukier i kręcimy na jasny kogel. Dole-wamy olej i znów miksujemy dodając makę ziemniaczaną, proszek do pie-czenia oraz cukier waniliowy, ewentu-alnie olejek migdałowy. Nadal miksu-jemy. Z białek ubijamy sztywną pianę i delikatne łączymy składniki z masą żółtkową. Formę smarujemy masłem i wysypujemy bezglutenową bułkę tartą lub zmielonymi migdałami. Pieczemy w piekarniku około 45 minut w temper-aturze 360 st F. czas pieczenia zależy rowniez od formy. Ja osobiście kocham używać formy gumowe, które są bardzo elastyczne i umożliwiają łatwe wydoby-cie babki . Babkę po upieczeniu prószę cukrem pudrem lub polewam lukrem, który sporządzam z 1 szklanki cukru pu-dru i około 2 łyżek wody.

Co miesiąc postaram się o nowe prz-episy i nowości dotyczące naszego za-gadnienia. Zainteresowanych zapraszam do kontaktu ze mną. Chętnie podzielę się moim wieloletnim doświadczeniem w temacie diety bezglutenowej. Gru-dniowe wydanie poświęcę wypiekom świątecznym, pierogom, krokietom i przekąskom sylwestrowym. Razem będziemy tworzyć zapachy w naszych kuchniach ale już indywidualnie będziemy konsumować to wszystko, co “wypłynie” spod naszych dłoni. Poz-drawiam i jak zwykle życzę ZDROWE-GO SMACZNEGO.

Kasia [email protected]

Page 28: Zycie Kolorado November 2014

am za sobą wiele związków. Zawsze na początku wydawało mi się, że to właśnie to. Jed-

nak po upływie paru miesięcy każdy partner przestawał mi się wydawać idealny. Zaczynał mnie nudzić i denerwować. Nie mogłam dłużej trwać w takiej relacji. Czułam, że partner nie poświęca mi tyle czasu, ile powinien, chociaż to mnie wytykano, że myślę tylko o sobie, że jestem egoistką i sobkiem, zachowuję się, jakbym była pępkiem świata. Porzucałam… Teraz myślę, że ideałów nie ma i że ja pewnie już nigdy nie poznam idealnej drugiej połówki jabłka” – to słowa jednej z pacjentek. Zarówno partnerzy, jak i przyjaciele, którzy po pewnym czasie odsuwali się od niej i znikali, zarzu-cali jej, że zachowuje się jak narcyz i nie sposób wytrzymać z nią na dłuższą metę.

W gabinetach terapeutycznych coraz częściej pojawiają się też obecni lub byli partnerzy, małżonkowie „nar-cyzów”. Amerykański psycholog dr W. Keith Campbell twierdzi, że czasy współczesne – z pogonią za sukcesem, z materializmem, powierzchownymi relacjami, promowaniem indywidu-alistów i koniecznością wyróżnienia się i odróżnienia od wszystkich – sprzyjają rozwojowi cech narcysty-cznych. Campbell dodaje, że można już mówić o epidemii, jeśli nie o pandemii narcyzmu, a jej skutki najboleśniej odczuwają ci, którzy próbują stworzyć trwały związek z narcyzem.

Heinz-Peter Röhr, badacz nar-cyzmu i autor książki Narcyzm – zaklęte „ja”, podkreśla, że człowiek, którego osobowość można określić jako narcystyczną, doświadcza stale dominującego uczucia wewnętrznej pustki i skrajnej nudy. Wszystko, co robi narcyz, służy zapełnieniu tej bolesnej pustki. Niestety, próby te przeważnie kończą się niepowodzeniem. Co gorsza, jak zauważa Karen Horney w książce Nowe drogi w psychoanalizie – za poczuciem pustki u narcyza idzie wszechogarniające poczucie niższości, wypierane przez narcyza na wszelkie możliwe sposoby.

Z powyższego opisu można wyciągnąć wniosek, że narcyz jest jednostką aspołeczną i samotną. Nie jest to jed-nak prawdą. Samotność u narcyza ma wymiar wewnętrzny, inni ludzie są

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 28

Psychologia dla Ciebie - “Charaktery”

Życie obok pępka świataKatarzyna Siemieniuch

Potrafi błyskawicznie przejść od

podziwu do pogardy dla osoby,

która ośmieli się zauważyć jakąś

rysę na jego idealnym obrazie. Narcyz.

Czy żyjesz w jego cieniu?

“Narcyz” - Michelangelo Merisi da Caravaggio1597-1599. Galleria Nazionale d’Arte Antica.Foto: Wikipedia

niezbędni, aby mógł on sobie poradzić z bolesnym poczuciem niższości. Chociaż narcyz jest niezdolny do miłości, jak zauważa amerykański psychiatra prof. Glen O. Gabbard, to jednak wchodzi w liczne związki. Niestety, bardzo często są one krzywdzące dla drugiej strony, ponieważ narcystyczni partnerzy mają tendencje do traktowania innych przed-miotowo, nie licząc się z ich uczu-ciami i potrzebami. Druga osoba staje się dla narcyza swoistym lustrem. Tak długo, jak lustro odbija to, co narcyz chce widzieć – relacja trwa. Lecz kiedy partner przestaje być „idealny”, nar-cyz deprecjonuje go, a w końcu odrzu-ca. Takie zachowanie określane jest u mężczyzn jako syndrom Don Juana.

Dla Don Juana kobiety to zdobycze, którymi po pewnym czasie nudzi się. Nie oznacza to, że narcystyczni par-

tnerzy są w relacji zawsze oziębli i bezwzględni. W początkowej fazie relacji narcyz może wydawać się uczuciowym ideałem. I właśnie za to pragnie być podziwiany. Podziw jest dla niego wartością nadrzędną – wszak narcyz podziwia sam siebie. Żyje w świecie wyobrażeń i złudzeń na temat własnej osoby, które stają się podwaliną jego „ja realnego”. Bez tych złudzeń nie przetrwałby.

Niebaczny lub nadwrażliwy

Wielu badaczy wskazuje dwa typy narcyzmu: typ nieba-czny oraz typ nadwrażliwy. I tak typ niebaczny narcyza to osoba arogancka, często agresywna, pochłonięta sobą, która musi znajdować się w centrum uwagi; wydaje się niewzruszona nieprzychylną opinią in-nych na jej temat. Można nawet odnieść wrażenie, że nie odbiera żadnych negaty-wnych zwrotnych sygnałów dotyczących jej osoby. Typ nadwrażliwy zaś przejawia wysoki poziom nieśmiałości, unika zainteresowania ze st-rony innych, często odczuwa wstyd. Taki narcyz krytykę odbiera bardzo mocno, jest przeczulony na punkcie negatywnych opinii o nim.

Błyskawicznie przechodzi od podziwu do pogardy dla osoby, która zauważa rysę na jego idealnym obrazie. W efek-cie „ukochany” staje się „palantem”, „najwspanialsza” – „jędzą”.

Narcyz, czy raczej narcystyk, jak uważa psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska, chce widzieć siebie jako zawsze doskonałego, zatem bardzo źle znosi wszelkie sygnały, które temu przeczą. Uznanie swojego błędu czy porażki powoduje w nim nieproporc-jonalnie wielkie przygnębienie, wstyd i poczucie upokorzenia.

Życie na co dzień z narcyzem nie jest łatwe, partnerzy często odczuwają złość, bezradność, a nawet rozpacz. Narcystyk nie prosi (bo to by dowodziło, że nie jest doskonały – wszak czegoś mu brakuje, nie ma tego), lecz domaga się i żąda od

swojego otoczenia. Oczekuje, że partner/partnerka odgadnie, czego mu potrzeba. Niechętnie dziękuje (bo to oznaczałoby, że nie dał sobie rady bez czyjejś po-mocy) i przeprasza (bo to oznaczałoby, że kogoś skrzywdził, a więc nie jest doskonały, i spowodowałoby poczu-cie winy). Na partnerów wybiera osoby, które będą pielęgnować jego kruchą samoocenę, nieustannie zapewniając o jego wyjątkowości. – To niewdzięczne zadanie, bo ze względu na problemy z poczuciem własnej wartości, osoby narcystyczne wiele rzeczy odbierają osobiście. Mogą przy tym przechodzić od narcystycznego uniesienia i samo-zachwytu do narcystycznej depresji – wskazuje Zofia Milska-Wrzosińska. Nina W. Brown, autorka książki Kocham narcyza. Jak żyć z zakochanym w so-bie partnerem, wymienia cztery wzorce destruktywnych zachowań narcysty-cznych i wskazuje, jakie postępowanie otoczenia wzmacnia te zachowania.

Narcyz roszczeniowy ma potrzebę ciągłego bycia w centrum uwagi. Sku-pia na sobie uwagę narzekaniem, uskarżaniem się. Spodziewa się, że part-ner zaspokoi wszystkie jego potrzeby, a jeśli tego nie robi – obraża się. Jest za-zdrosny o przyjaciół i wolny czas męża/żony. Jest czarujący, odnosi sukcesy, ale w domu jest jak dziecko i ciągle szuka w bliskich oparcia.Nieświadomie wzmacniamy takie za-chowania, szczególnie gdy mamy po-czucie odpowiedzialności za innych; robimy wszystko, aby inni byli zado-woleni; poświęcamy własne potrzeby dla dobra partnera.

Narcyz podejrzliwy obsesyjnie boi się zranienia i porzucenia. Czuje, że wszyscy źle mu życzą i chcą go wykorzystać, więc musi zachować czujność. Reaguje poczuciem głębokiego zranienia i urazą na wszystko, co nosi znamiona krytyki. Umniejsza wartość innych, uważa, że nie zasługują na uznanie, nagrody, bo przecież są gorsi od niego. Nie toleruje odmiennych punktów widzenia. Ataku-je, szydzi, deprecjonuje i oskarża, jest sceptyczny i cyniczny.Wzmacniamy takie zachowania, przyznając mu rację, gdy nas depre-cjonuje. I gdy jesteśmy gotowi zrobić niemal wszystko, by nie wypaść z jego łask – przy czym towarzyszy nam myśl, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy.

Narcyz manipulujący wierzy, że jest lepszy od innych i ma prawo wykorzystywać ich zawsze i wszędzie. Oszukuje, kłamie, zwodzi. Przyłapany na kłamstwie, nie czuje się winny, zrzuca winę na innych. Przechwala się, czując dla innych pogardę. Udo-wadnia, że jest wyjątkowy, próbu-je wzbudzić zawiść otoczenia. >>

Page 29: Zycie Kolorado November 2014

KATARZYNA SIEMIENIUCH jest psychologiem, psychoterapeutą i socjoterapeutą. Pracuje w Gimnazjum nr 1 z Oddziałami Dwujęzycznymi im. św. Jadwigi Królowej w Jaśle oraz w Centrum Medycznym w Krośnie. Prowadzi też własną praktykę psychoterapeutyczną.

Artykuł ukazał się w magazynie „Charaktery” 10/2014 (www.charaktery.eu).Czytaj „Charaktery” na czytniku, tablecie, smartfonie i komputerze.

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 29

c.d.Co wzmacnia jego zachowania? Bierność, brak asertywności i wyzna-czenia granic, a w efekcie podatność na zarażanie się emocjami, wyobrażanie sobie, co czuje narcystyczny partner i współczucie mu; zaufanie i wiara w dobre intencje partnera, gdy dowody mówią coś innego.

Narcyz ekshibicjonistyczny zachowuje się głośno i teatralnie, wyczuwa, co się innym podoba i gotów to odegrać. Ce-chuje go lekkomyślność, jest chłodny i wyniosły, przywiązuje nadmierną wagę do swego wyglądu, wyolbrzymia własne osiągnięcia.

Jak go mimowolnie wzmacniamy? Godząc się na podrzędną rolę w związku, podziwiając jego brawurę i grzejąc się w odbitym od niego świetle.

Jak się rodzi narcyz

Większość badaczy zjawiska jest zgod-na, że źródłem tendencji narcystycznych jest najważniejsza w życiu każdego człowieka relacja, czyli relacja z matką. Psychoterapeuta Heinz-Peter Röhr bardzo mocno podkreśla, że matka musi zapewnić dziecku bezwarunkową miłość, czyli poczucie, że jest ono ko-chane za samo swoje istnienie. Jeśli matka nie wywiąże się z tego zadania, wówczas dziecko, a następnie dorosły przeżywa rodzaj swoistej tęsknoty za taką właśnie miłością. Pragnie zaspokoić tę tęsknotę, ale nie jest to możliwe, więc „wycofuje się w siebie”, czyli w świat swojego wewnętrznego przeżycia i fan-tazji. Taka alienacja, której źródłem jest pasmo licznych uraz i lęków, za-burza zdolność człowieka do miłości, a także zakłóca powstanie adekwatnego poczucia własnej wartości oraz dobrze rozwiniętej samooceny – zauważa Karen Horney.

Jakie postawy rodziców mogą sprzyjać tendencjom narcystycznym u dziecka? Po pierwsze, kiedy rodzic ustawia się w roli niezaprzeczalnego i niepodważalnego autorytetu. Dziecko, aby zyskać miłość, musi zawsze przyjmować rację rodzica, wdrażać w swoje życie jego standardy, nawet wbrew sobie. Po drugie, gdy dziecko jest „zalewane” bezgraniczną miłością (rodzic wytwa-rza w dziecku poczucie, że żyje ono nie dla siebie samego, ale dla rodzica). Po trzecie, gdy rodzic za pomocą dziecka pragnie realizować swoje niespełnione ambicje, co w dziecku wzbudza po-czucie, że miłość otrzymuje za pewne wyobrażenie rodzica, a nie za to, jakie rzeczywiście jest. Wszystkie te postawy umacniają w dziecku poczucie, że ocena innych jest jedynym wyznacznikiem tego, czy jest się kochanym i akcep-towanym, czy też nie. Na tym rodzi się narcystyczna tendencja do przeceniania siebie po to, by czuć, że zasłużyło się na miłość.

Amerykański skoczek w Polsce

<< 21

co działo się z nimi od chwili opuszcze-nia samolotu. Oni wszyscy wylądowali dość blisko siebie tuż koło osady Ocho-tnica Dolna, około 16 kilometrów na południowy wschód od miejsca mojego lądowania. Partyzanci znaleźli ich po kilku godzinach i pierwszą noc spędzili we wsi. Następnego dnia rano ruszyli w drogę i tak spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo. Gdybym tam przyszedł trochę wcześniej lub później nasze drogi by się rozeszły.

Z naszej załogi wciąż brakowało dwóch ludzi: Boba Nelsona i pierwszego pi-lota Billa Beinbrinka. Zimą na północy Europy noc przychodzi wcześnie więc jak partyzanci pokazali nam nasze miejsce noclegu było już ciemno. Przez zamknięte drzwi usłyszeliśmy głośną rozmowę. Ted otworzył drzwi i naszym oczom ukazał się Bob Nelson w towa-rzystwie dwóch mężczyzn. To byli Ros-janie zrzuceni w te rejony na spadochron-ach by walczyć na tyłach Niemców. Bob wylądował w pobliżu ich obozowiska i jakimś cudem Rosjanie wiedzieli gdzie jest nasza grupa. No nieźle! Znaleźliśmy się w samym kotle gdzie Polacy walczą z Niemcami, Rosjanie z Niemcami a Po-lacy i Rosjanie strzelają do siebie kiedy im to jest na rękę. Bob Nelson został członkiem naszej załogi w dniu wylotu nad Polskę więc nie znaliśmy go dobrze ale przywitaliśmy go jak starego zna-jomego.

Następnego popołudnia Bohun przyszedł oznajmić nam, że szedł po moich śladach do miejsca lądowania ale nie doszedł do celu bo wokół pełno było śladów Niem-ców, którzy już nas szukali. Spytał czy wychowałem się w górach. Domyślił się tego po sposobie w jaki kluczyłem po lesie. Powiedział nam też, że odnalazł miejsce upadku samolotu. Rozbił się o ziemię ale nie było eksplozji. Na dowód pokazał mi plecak z moim nazwiskiem. Nasze humory poprawił fakt, że nie znalazł w samolocie ciała naszego pilo-

ta. Bill musiał więc wyskoczyć zaraz po mnie. Wciąż jednak nic o jego losie nie było wiadomo. Trochę mnie to martwiło zwłaszcza, że nie widziałem go w po-wietrzu wokół mnie przy skoku...

To był 20 grudnia i wszyscy zastanawialiśmy się co będzie z nami dalej. Cały dzień nic nie jedliśmy. Dop-iero wieczorem przyniesiono nam zupę ziemniaczaną i ciemny chleb. Zaraz po obiedzie wszyscy położyliśmy się na podłodze do snu. Następnego dnia po-wiedziano nam, że Niemcy szukają nas intensywnie po okolicy i musimy być przeniesieni w bezpieczniejsze miejsce. Zaraz po zmroku wyruszyliśmy w drogę na wschód. Szliśmy bardzo długo w zupełnej ciemności. Tylko światło księżyca pozwalało dostrzec zarysy terenu. Około drugiej rano doszliśmy do farmy na skraju wsi Kamienica. Tam zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Nawet niedobra kawa i czarny chleb smakowały po wysiłku. W tym domu kobieta gotowała mleko dla swojego dziecka ale jak nas zobaczyła chciała nam je dać. Nigdy nie zapomnę wielk-iej gościnności tych ludzi, którzy ryzy-kowali dla nas swoje bezpieczeństwo i byli gotowi oddać nam mleko przezna-czone dla ich dzieci. Po dwóch godzi-nach odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy około 7 kilometrów aż do wsi Szczawa w której stał tartak. Par-tyzanci umieścili Walta i Eda w małym domku koło tartaku a reszta poszła do kilku innych domów oddalonych jakieś 20 minut marszu. Zostaliśmy tam przez całe dwa tygodnie. Czuliśmy się tam bezpieczni. Niemcy unikali tych okolic znając obecność dużej grupy party-zantów. Trzykrotnie wysyłali jednak swoje patrole do Kamienicy. Wtedy my przenosiliśmy się do lasu aż minęło niebezpieczeństwo.

Pod koniec stycznia rzeki były już moc-no zmrożone i Rosyjska armia mogła szybciej przesuwać się na zachód.

Niemcy nie chcieli by polscy party-zanci sabotowali ich wysiłki obronne i nasilili ataki na Polaków. Jednego dnia walki toczyły się bardzo blisko nas. Słyszeliśmy odgłosy walki i znów kryliśmy się w lesie. Po całym dniu w ukryciu mogliśmy wrócić do wioski. Partyzanci powiedzieli nam, że Niemcy zbierają duże siły w okolicy i że musimy uciekać dalej. Tej nocy znów ruszyliśmy w drogę. Odpoczęliśmy w dzień w kole-jnej farmie i znów ruszyliśmy na nocną wędrówkę aż do miejsca gdzie było bez-piecznie. Znaleźliśmy się na północnym krańcu gór, przez nami dalej na północ było już zupełnie płasko. Partyzanci rozeszli się do swoich domów. My zostaliśmy na farmie, z której mogliśmy oglądać Rosjan bombardujących okolicę. Wkrótce pokazały się pier-wsze sowieckie czołgi co oznaczało, że wschodni front właśnie tu wkroczył. Osobiście uważałem, że należy trochę poczekać i nie nawiązywać kontaktu z wojskiem frontowym. Dwa dni później, o 4 rano zostaliśmy obudzeni przez ro-syjskiego żołnierza, który powtarzał po rosyjsku – “Kim jesteście?” Za trzecim pytaniem podniósł karabin do góry jakby do strzału. W tym momencie Tad-owa znajomość polskiego naprawdę nas ocaliła. Zrozumiał pytanie i powstrzymał gwałtowną reakcję a być może strzały. Po tym zdarzeniu postanowiliśmy więcej nie zdawać się na łaskę przypadkowego żołnierza. Pomyślałem, że Rosjanie na pewno w każdym mieście pozostawiają jakąś władzę tak jak robiło to nasze wojsko i wysłałem Tada do Tymbarku by spotkał się z kimś takim osobiście. Niestety misja nie udała się. Po drodze aresztował go pijany sowiecki kapitan. Od śmierci na miejscu uratował go ma-jor, którego Tad przyprowadził do nas. W końcu udało nam się nawiązać ofic-jalny kontakt z Rosjanami.

Następnego dnia przydzielono nam jednego żołnierza, który eskortował nas do dowództwa Sowietów. Naj-pierw maszerowaliśmy 30 kilometrów do jednego miasteczka by dowiedzieć się, że dowództwo jest już 30 kilo-metrów dalej i musimy tam iść. Nasza wędrówka miała miejsce w samym środku frontu ze świstającymi dookoła pociskami i hukiem wystrzałów armat-

nich. Następnego dnia zapakowano nas na ciężarówkę i pojechaliśmy przez Bochnię do Wieliczki, Nowego Sącza i dalej do Czechosłowacji i z powrotem do Nowego Sącza gdzie pozostaliśmy przez kilka tygodni.

Po opuszczeniu Sącza skierowano nas do Lwowa, dużego miasta na wschodzie. Trzeciego dnia wsadzono nas do pociągu jadącego do Kijowa. Tam po kilku go-dzinach wsiedliśmy do kolejnego pociągu do Odessy nad Morzem Czarnym. W tym pociągu 27 lutego świętowaliśmy razem z Rosjanami moje 21 urodziny. Ktoś miał ze sobą wielką puszkę mleka w proszku Krafta z Czerwonego Krzyża, a ja miałem ze sobą resztę z dwóch kilogramów cuk-ru, którego łyżeczkę jadłem codzien-nie. Na przystankach można było kupić biały chleb. Prawdziwy biały chleb. Pomieszaliśmy wodę, mleko i cukier i jedliśmy z chlebem jak najlepsze lody. W Odessie było wielu naszych uwolni-onych żołnierzy i w końcu poczuliśmy się wolni.

Po siedmiu dniach wszystkich nas załadowano na statek płynący do Stambułu. Nie wysiedliśmy tam jednak tylko popłynęliśmy dalej do Port Said w Egipcie. Tam przesłuchało nas FBI na wypadek czy nie jesteśmy niemieckimi szpiegami. Cztery dni później byliśmy na pokładzie kolejnego statku płynącego do Neapolu. Stamtąd zabrano nas do macierzystej bazy ale już po paru dniach płynęliśmy do USA. Do portu w Bosto-nie przybiliśmy 9-go kwietnia 1945 roku i pociągami rozjechaliśmy się do domów.

W międzyczasie moi rodzice otrzymali telegram, że ich syn zaginął w akcji. Kolejny telegram uściślał ten pier-wszy o wiadomość, że nasz wywiad ma informację, że syn zginął w eksplozji samolotu w czasie misji. Po paru miesiącach trzeci telegram wyjaśnił, że mam się dobrze na terenie Rosji.

Tłumaczenie: Tomasz Zola i Radek Żelazny

Page 30: Zycie Kolorado November 2014

SZWEDZKA SPRAWIEDLIWOŚĆ

Pewien 47-letni Szwed bardzo liczył na odziedziczenie domku wakacyjnego swo-ich rodziców. Niestety rodzice postano-wili przekazać domek drugiemu synowi, pomijając całkowicie naszego bohatera. Załamany decyzją rodziców dżentelmen postanowił wziąć sprawy we własne ręce, a dokładnie w ręce wziął piłę motorową i pokroił chatkę na kawałki dokonując szkody na $98,000. Dodatkowo po zni-

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 30

Rozerwij się

CZAS WYBORÓW

W Kolorado, podobnie jak w każdym innym stanie w USA 4 listopada odbędzie się po-wszechne głosowanie. Obywatele USA będą wybierali gubernatora stanu, sena-tora oraz reprezentanta do izby parlamen-tu. Nasz stan jest na celowniku obu partii wyborczych, ponieważ w przedwyborczych sondażach wyborczych bardzo obiecująco stoją akcje Republikanów, a to oznacza, że większość w Senacie może przypaść właśnie tej bardziej konserwatywnej par-tii.

CHCIELI PODZIELIĆ UKRAINĘ

W polskich mediach burza. W jednym z wywiadów były szef MSZ a obecnie Marszałek Sejmu – Radosław Sikorski stwierdził, że podczas spotkania Prezy-denta Putina z Donaldem Tuskiem padła ze strony Putina propozycja podziału Ukrainy pomiędzy Rosję i Polskę. Stwierdzenie jest bardzo mocne, poruszyło niebo i ziemię. Sikorskiego z funkcji chce odwołać PIS, a Rosja krzyczy o wojnie w mediach. I komu potrzebny jest kabaret?

PORZUCONY

Do niecodziennego zdarzenia doszło w Macedonii. Pewien 22-latek został porzu-cony przez swoją sympatię. Powodem ro-zstania okazała się... zbyt mała męskość młodego człowieka. Rozstanie i powód rozstania podziałało tak szokująco na naszego bohatera, że postanowił on obciąć sobie przyrodzenie. Pogotowie wezwane

do nieszczęśliwca znalazło zakrwawio-nego człowiek w mieszkaniu a tuż obok niego... odcięty narząd. Pacjentowi po przewiezieniu do szpitala doszyto zbędną „część” i chyba będzie dobrze...

PIWO SPOSOBEM NA NIEPŁODNOŚĆ?

Naukowcy z Massachusetts General Hospital stwierdzili, że spożycie przez

mężczyznę kilku piw dziennie zwiększa szansę na pozytywne zapłodnienie. Test przeprowadzono na grupie 100 panów, którzy popijali piwo a później poddawali się badaniom. Okazało się również, że nadmierne spożywanie kofeiny doprowa-dza do sytuacji odmiennej od tej z pi-wem czyli do niepłodności. Sam sposób, a szczególnie częstotliwość badania nie został przedstawiony, ale panowie, jeśli chcecie powiększyć rodzinę - wybierzcie się do baru.

SPOSÓB NA GBURA

Właściciel francuskiej restauracji w Nicei - Petite Syrah - postanowił zrobić porządek z klientami, którzy w porze obiadowej byli bardzo niemili dla jego pracowników. Rozwiązanie spotkało się z niesłychanym zainteresowaniem we Francji jak i na świecie. Wszystko zaczęło się od tego, że klienci w porze obiadowej byli bardzo nie-mili dla kelnerów i barmanów jego restau-racji. Stres i złe samopoczucie udzielało się wszystkim. Dlatego menadżer restaura-cji - Fabrice Pepino - wprowadził specjalny cennik za kawę, które jest uzależniony od sposobu w jaki zostanie ona zamówiona. Jeżeli powiesz tylko “kawa”, to cena za kawę wyniesie 7 euro. Cena spadnie do 4,25 euro gdy podziękujesz. Ale gdy za-mówisz w kulturalny sposób np. “Dzień do-bry, poproszę kawę, dziękuję” - zapłacisz tylko 1,40 euro. Dzięki temu, nowemu, prostemu cennikowi klienci stali się bardziej uprzejmi i uśmiechnięci. Czasami zdarzają się sytuacje, że niektóre bar-manki żartobliwie są nazywane “Wasza wspaniałość”.

Yo papa, yo mama czyli Internet, cyrk i lamaw sieci wyszperał Marcin Żmiejko

Krzyżówka Życia Kolorado

szczeniu domku, poszedł za ciosem i awa-nsem skosił 20 drzew rosnących wokół pos-esji. Podczas rozprawy sądowej oskarżony oświadczył, ze nie czuje się winny, bo sam przeprowadził renowację domku i posadził 20 drzew, które właśnie wyciął. A wydawałoby się, że Szwedzi są tacy spo-kojni.

PORZUCONA

Nieco wyżej piszemy o przypadku chłopaka porzuconego przez dziewczynę, więc dla równowagi w systemie musimy coś napisać o sy-tuacji odwrotnej. Mieszka-nka chińskiego Chendu po odrzuceniu przez chłopaka przez tydzień mieszkała w Kentucky Fried Chick-en. 26-letnia Tan Shen pozostała w przydrożnym barze z kurczakami i objadała się skrzydełkami przez tydzień. Media nie opisują czy panienka Shen spała na podłodze czy na stole. Została natomiast zauważona przez różne portale społecznościowe i gdyby nie fakt, że znudził się jej smak smażonego kurczaka, mogłaby tam siedzieć wieki.

Page 31: Zycie Kolorado November 2014

ŻYCIE Kolorado | www.zycie-kolorado.com | Listopad | November 2014 31

HUMOR:Fraszki Jana SztaudyngeraNim język puścisz w taniec, Załóż na mordę. . . kaganiec.*Jestem taki, jak mnie Pan Bóg stworzył, No - trochem świństwa od siebie dołożył. *Boże, bądź ślepy i głuchy, Idę do ładnej dziewuchy!*Kiedy przechodzi ładna dziewczyna -Zaraz mi Amor łuk napina. *Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę, Historia wspomina go czule. Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę, Bo naraz obydwie półkule.*Cnota z okazją razem noc przespały, Cnoty nie było, kiedy rano wstały. *Niechętniem dzisiaj zasnął, Bom zasnął z żona własną. I niechętnie się budzę, Bo mi się śniły cudze*W miłości właśnie cenię Niedoświadczenie. Miłość nie jest kunsztem, Miłość jest wzruszeniem.*Rzekła lilia do motyla:“Nikt nie patrzy. Niech pan zapyla”.*“Módl się i pracuj”-Radzą przyjacioły. To się inni obłowią, A ty będziesz goły. *Fortuna toczy się kołem, Pod kołem to pojąłem. *Wiódł ją do czyśćca, wiódł ją do nieba, A nie do łóżka, tam gdzie potrzeba. *Rzekł ktoś rzucając chudą żonę:- Kości zostały rzucone!*Naga - to ona nie była wcale, Miała pończochy i korale!*Gdy młode dziewczę wzrokiem pieszczęWierzcie, nie wierzcie W portkach się nie mieszczę. *Jeśli dzieci wyrabiamy, To ze względu na ich mamy. *Jak spodobać się Bogdance, Gdy już ma się zęby w szklance?*Najgorsze z upokorzeń, Kiedy nawala korzeń.*Schwycił wilk kozę. Minęło lat kilkaI koza zjadła z kopytami wilka. *Była piękna, dobra, świętaDo dziś płacę alimenta.*Jabłek nie jadam, Zmądrzałem Adam.

...................................................

Jan Izydor Sztaudynger (ur. 28 kwietnia 1904 w Krakowie, zm. 12 września 1970 w Krakowie) – polski poeta, satyryk, teoretyk lalkarstwa, tłumacz.

McDonagh’s films are off-beat. They are made on a modest budget, use many of the same actors, and have a rough edge cinematically, yet they are seductive...

he week is long. By Friday, the mind is cluttered with num-bers from spreadsheets and office jar-

gon. After forty hours the spirit is parched. Respite begins in the early part of Friday eve-ning during the longer than usual drive home on I-25. The slow commute is alleviated some-what by a pair of earphones feeding the eardrums the song of the day, and by the colors of an autumn dusk disappearing in the rear view mirror. Finally, there’s home– where all the good stuff is – good view, good food, good art, good guitar and a 42-inch flat screen ready for its elec-tronic IV infusion of cable movies and Netflix. It’s Friday night, my time. By 7:30pm, after a satisfying late supper, the bi-monthly Weekend Movie Marathon begins. It will go on until 6:00 am, Sat-urday morning.

Half way through the third film of the night, my mind begins to wander. I consider – the egg. The egg: raw- it’s protein; beaten- it’s an omelet; and, boiled, with its yolk scooped, mashed, and mixed with mayonnaise and then gently resettled into its hardboiled egg white, it’s a little devil. Hatched, it’s a chicken. All in all, it’s a pretty remark-able little creature. So, why is it that with all the potential of the egg, we, the masses, just settle for an Egg McMuf-fin? And it occurs to me, that for the past five hours, I have been ingesting and uncomfortably digesting the sev-eral cinematic versions of the Egg Mc-Muffin. And, then, I find The Guard. Several weeks ago, on a strong rec-ommendation, I saw the film Calvary starring Brendan Gleeson. Without throwing out any spoilers – within the first five minutes of the film, a priest,

Father James, (Gleeson) hears that the confessor on the other side of the screen intends to kill him in a week. The murder

is in atonement for the confes-sor’s having been raped as a boy by another priest. Furthermore, the confessor reveals that he has spe-cifically singled out James for the killing because he is a good priest and a decent, car-ing man. Killing a bad priest would have little impact. Killing a good one, however, would even the score.The film sat with me for days. When I texted my friend, to thank her for the great lead, she replied that if I liked Cal-vary, then, then film, The Guard, was a must. Here it was! !t the latter

part of my Mara-thon, at 3 o’clock in the morning on HBO. The DVR was set to record.

The Guard, which also stars Glee-son, is a great little piece about Gerry Boyle, a veteran Irish cop whose beat is a small town on west coast of Ire-land. Unwittingly he finds himself allied to an Af-rican-American FBI agent (Don Cheadle) dis-patched by his de-partment to stop an international cocaine smuggling ring. Boyle is a wonderfully irreverent character, the script is heavily seasoned with dark humor, and the ac-tion is cleverly paced and underscored by rather surprisingly non-traditional

Filmowe recenzje Piotra

Realizing the Potential of an Egg during a Weekend Movie Marathon Piotr Gzowski

music. Setting the DVR to record, was a good idea.

Both Calvary and The Guard are the cre-ative offspring of John ’s imagination. They are two independent pieces of a trilogy about coastal Ireland. The third film War on Everyone, the story of two Irish cops who decide to steal from ev-eryone, is currently in preproduction. If it follows the tradition of the first two, it promises to be a very good watch. You will find that most alluring quality about McDonagh’s films are his charac-ters. Each of them is infused with all the common vices, a reckless sense of hu-mor, and an ironic acceptance of conse-quences. They are all rogues. Even the worst of them is enticing.

McDonagh’s films are off-beat. They are made on a modest budget, use many of the same actors, and have a rough edge cinematically, yet they are seductive. You’ve probably noticed that I am be-ing rather illusive. It’s my way of poking you to watch these films. Please note, however, that you will never find John Michael McDonagh’s films at the Mega-plex. They are Eggs Benedict. The Mega-plex is the Egg McMuffin market. But, trust me, the McDonagh films are a tasty

treat and worth the pursuit. Cur-rently, The Guard has had regular airings on HBO. Calvary just re-cently left the theaters but it has already hit the rental market; therefore, both are accessible.

Of course, as always, dear reader, these are only my opin-ions. You’re not obliged to watch them at the tail end of a Weekend Movie Marathon (not

unless you really want to), but do “take a gander”. Once you seen the films, you can judge for yourself. However, I do promise you that you will see something different, and therein lies the value.

Page 32: Zycie Kolorado November 2014

W naszych 3 lokalizacjach polecamy szeroki wybór własnych wyrobów mięsnych i garmażeryjnych, jak równieższeroki asortyment polskich produktów spożywczych po najniższych cenach w Kolorado.

ZAPRASZAMY DO NASZYCH SKLEPÓW:2318 S. Colorado Blvd, Denvertel: 303.691.2253Poniedziałek i Niedziela: zamknięteWt.- Pt: 9.00 - 18.00Sobota: 9.30 - 16.30

3206 Wadsworth Blvd, Wheat Ridgetel: 303.462.0412Pon.: 10.00 - 18.00Wt.- Pt: 9.00 - 18.00Sobota: 9.30 - 16.30Niedziela: zamknięte

www.sawasausage.com email: [email protected]

OFERUJEMY: CATERING I WYSYŁKI PACZEK DO POLSKIPACZKI MORSKIE: .99centów za FUNT + $15 shipping & handling

3960 Niagara St. Denvertel: 720.941.6201

U NAS TAKŻE: SZEROKI WYBÓR

PIEROGÓW