Wiosna w Różanach

24

description

Bogna Ziembicka: Wiosna w Różanach To opowieść o trzech niezwykłych kobietach, których historie los splótł z sobą. O tym, że choć nie co dzień świeci słońce, to jednak każda noc jest jego zapowiedzią, a po miłości nieszczęśliwej może przyjść szczęśliwa. O radości płynącej z lektury starych pamiętników. O sile kobiecej przyjaźni, która pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile. O radości z pieczenia porzeczkowego ciasta, bo zwykłe rzeczy robione z uczuciem przestają być zwyczajne. I o miłości, bo przecież nie da się bez niej żyć.

Transcript of Wiosna w Różanach

Page 1: Wiosna w Różanach
Page 2: Wiosna w Różanach
Page 3: Wiosna w Różanach

WIOSNA W RÓŻANACH

Bogna Ziembicka

Kraków 2012

Page 4: Wiosna w Różanach

Copyright © by Bogna Ziembicka

Projekt okładki: Katarzyna Bućko

Fotografia na okładce: © Nilsson, Huett, Ulf / Johner Images / Getty Images / Flash Press Media

Grafika na s. 375: © Steve Taylor / Photographer’s Choice / Getty Images / Flash Press Media

Ozdobnik we wnętrzu książki: Katarzyna Haduch

Opieka redakcyjna: Adriana Celińska

Redakcja tekstu: Maria Kula, Adriana Celińska

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adiustacja: Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK

Korekta: Maria Armata / Wydawnictwo JAK,Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK

Łamanie: Andrzej Choczewski / Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-7515-201-2

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków,tel. (12) 61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Page 5: Wiosna w Różanach

„Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,czy to poważne, czy to pożyteczne –

co świat ma z dwojga ludzi,którzy nie widzą świata?

[...]Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej

twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.

Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać”.

Wisława Szymborska, Miłość szczęśliwa

Page 6: Wiosna w Różanach
Page 7: Wiosna w Różanach

7

1

– Cześć, Eryk. – Zosia! Jaka miła niespodzianka! – Nie przeszkadzam? Mogę ci zająć chwilę?Choćby całą wieczność. Nie odważył się jednak powiedzieć

tego głośno, nawet żartem. Była teraz z  Krzysztofem. Miała mu urodzić dziecko. Serce mu się ścisnęło, choć życzył Zosi tylko dobrze i powinien się cieszyć jej szczęściem.

– Oczywiście. – Dzwonię, żeby ci podziękować za róże. Przepiękne! – Cieszę się, że ci się podobały.Konwencjonalne formułki były wygodnym parawanem.

Same się nasuwały i gładko przechodziły przez gardło.Zosia milczała chwilę. Kiedyś Eryk proponował, że do niej

oddzwoni, by mogli dłużej rozmawiać, nie narażając jej firmy na koszty. Tymczasem teraz powiedział:

– Marianna mówiła, że impreza była udana i  że byliście w Różanach. Bardzo się cieszę, że tam wracasz.

– Rozmawiałeś z nią? – Gadamy czasem na Skypie.Dzwonił do Marianny, a do niej nie! – Teraz dzwonisz do niej – powiedziała. Nutka zazdrości w jej głosie ucieszyła Eryka. – Do Marianny mogę zadzwonić w ciągu dnia, a ty do wie-

czora jesteś w pracy. Ta różnica siedmiu godzin między Polską a Japonią bardzo utrudnia kontakty.

Naturalnie, nie był to najważniejszy powód. Ale przecież nie będzie się łasił i skomlał, próbując ją przekonać, że jest dla niej lepszym facetem niż Krzysztof!

Page 8: Wiosna w Różanach

8

Zosia była rozczarowana. Ucieszył się, że ją słyszy, a teraz mówił tak, jakby czytał z kartki. W bileciku dołączonym do róż napisał: „Die ganze Welt. Wystarczy jedno słowo. Nic się nie zmieniło”. Tymczasem zmieniło się wszystko.

– Jak... jak się czujesz?Przez tysiące dzielących ich kilometrów wyczuła, że jest

skrępowany, pytając ją o to. – Dzięki, bardzo dobrze.Znów zapadła niezręczna cisza. Nigdy tak nie było, kiedy

z nim rozmawiała. – Muszę kończyć – westchnęła. – Wyrzucą mnie z pracy,

jak zobaczą rachunek za tę rozmowę... – zawiesiła głos, dając mu drugą szansę, żeby powiedział, że oddzwoni.

Eryk milczał. – To do widzenia. – Pa, Zosiu.Zosia się rozłączyła. Czuła się okropnie. Za chwilę musiała

wyjść do pracy, tymczasem marzyła tylko o tym, żeby wrócić do łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. Żołądek powoli się jej zaciskał. Niemal widziała jego ohydne faliste ruchy. Zerwała się z kanapy i pobiegła do łazienki. Nachyliła się nad muszlą i zwróciła śniadanie, które przed chwilą zjadła.

Twarz miała pokrytą zimnym, lepkim potem. Było jej sła-bo. Usiadła na podłodze i się rozpłakała.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. – Zosiu? Wszystko w porządku?Podniosła się z  trudem i  ze sztuczną wesołością powie-

działa: – Nic mi nie jest, nianiusiu. Zaraz wychodzę.Umyła zęby i  poprawiła makijaż. Wyglądała okropnie,

z lekko obrzękniętą twarzą i czerwonymi oczami. A czuła się jeszcze gorzej, niż wyglądała.

Powoli doszła do parku Krakowskiego. Był jasny majowy poranek. Mijający ją ludzie wyglądali na zdrowych i  szczęś-liwych. Jakaś starsza pani uśmiechnęła się do niej. Zosia z ogromnym wysiłkiem zdobyła się na sztuczne rozciągnięcie

Page 9: Wiosna w Różanach

warg. Bolała ją głowa, znów wracały mdłości... Czuła się tak, jakby miała sto lat i ważyła sto kilo.

Marianna w Różanach pewnie jeszcze słodko spała, Krzysz-tof pojechał służbowo do Londynu, a  Eryk... Eryk był tak da leko!

Bzy ciągle jeszcze kwitły. Przy kiosku Ruchu naprzeciw-ko kina Mikro rosła ich wielka zdziczała kępa. Syringa vulga-ris. Zosia przypomniała sobie przekrój rurki kwiatowej z pu-chatymi pylnikami i subtelnym dwudzielnym słupkiem. Choć obudzona o północy potrafiłaby bez zająknienia wyrecytować klasyfikację tego gatunku, gdy go widziała, nigdy nie myślała o nim poprawnie „lilak”.

„Bez – bzowate, lilak – oliwkowate. Poza tym, choć trady-cyjnie mówi się lilak turecki, bo sprowadzono go z Turcji, na-prawdę pochodzi z  Bałkanów”, usłyszała w  głowie głos pro-fesora Garbarza. Turcja... Bałkany... Oliwkowate... Nigdy nie była na południu i nie widziała rosnącego na wolności drzewa oliwnego. I znów poczuła się okropnie nieszczęśliwa.

Zielone światło na Alejach paliło się tak krótko. Zdążyła przejść tylko jedną jezdnię. Potem stała na skwerze i czekała na zmianę świateł. Musi wstawać wcześniej albo jeździć au-tem, choć to niecałe dwa przystanki. W tym tygodniu już raz się spóźniła.

Przeszła przez Aleje i znów czekała przy pasach na Karme-lickiej. Chciała iść słoneczną stroną ulicy. Miała dreszcze, choć ranek był ciepły i słońce coraz mocniej grzało.

Zabrzęczała komórka. Nie chciało się jej nawet sprawdzić, kto przysłał SMS-a. Dopiero gdy dowlokła się do biura i wcho-dziła po schodach, sięgnęła do kieszeni.

Eryk! „Tak naprawdę nie ma godziny, żebym o tobie nie myślał.

Pamiętaj, że jeśli tylko zechcesz, rzucę ci pod nogi cały świat. Die ganze Welt”.

Page 10: Wiosna w Różanach

10

2

Marianna po raz sto pięćdziesiąty ósmy odsunęła kosmyk, który uparcie wchodził jej do oczu. Westchnęła, zdjęła okulary, łyknęła kawy, wstała od komputera i poszła do sieni. W komo-dzie widziała kiedyś spinkę do włosów.

Otworzyła górną szufladę i zaczęła w niej grzebać. Natural-nie, od razu znalazła guzik od wiosennej kurtki, którego mie-siąc temu szukała przynajmniej godzinę. Teraz nie był jej już do niczego potrzebny. Klimat powoli zaczynał przypominać tropi-ki: po chłodnej i mokrej porze zimowej niemal od razu przycho-dziły upały. Kupowanie ubrań przejściowych było kompletnie bez sensu. Marianna przypomniała sobie srebrzyste przedwioś-nia dzieciństwa, z płatami śniegu długo topniejącymi w cieni-stych miejscach, z pierwszymi cieplejszymi promieniami słoń-ca wywołującymi spod ziemi żółte, kosmate podbiały. Sko-wronka ostro i słodko dzwoniącego na kryształowym niebie...

Coś błysnęło w rogu szuflady. Jest!Chwyciła spinkę i wyprostowała się przed lustrem. Nie wiedziała, czy to wina jaskrawego popołudniowego

słońca, czy starego lustra, w  każdym razie wyglądała wyjąt-kowo niekorzystnie. Nad lewym uchem w burzy rudych wło-sów przeświecały siwe nitki. Okulary do komputera zrobiły jej brzydki ślad na nosie. Pomarańczowe piegi schodziły z nosa na niemal pucołowate policzki. Pod brodą czaił się tłusty cień drugiego podbródka. Ramiączka starego podkoszulka ekspo-nowały ramiona okrągłe jak kiełbasy. Zgroza.

Odwróciła wzrok, by nie zobaczyć odbicia z profilu, i wró-ciła do pracy. Nie mogła się jednak skupić. Przedtem przeszka-dzały jej włosy, teraz obraz, który zobaczyła w lustrze.

Page 11: Wiosna w Różanach

11

Wstała i  obiema rękami dotknęła brzucha. Miała prawie taki brzuch jak Zosia, która była w czwartym miesiącu ciąży. Sapnęła zniecierpliwiona. Potem wciągnęła brzuch. Zosia nie potrafi zrobić takiej sztuczki!

Spojrzała na papiery rozłożone na biurku. No to już po ro-bocie! Wróciła do komputera i zaczęła otwierać kolejne strony z opisami diet odchudzających.

Sałata, pomarańcze, jajka na twardo... Ryby, winogrona, zupa z brokułów... Same dobre rzeczy! Poczuła, że jest okrop-nie głodna. Skoro od jutra się odchudza, to dziś może zjeść coś pysznego. Ostatni raz. Poza tym chrupiący chleb będzie zaka-zany, więc trzeba go zjeść dziś, żeby się nie zmarnował.

Od razu poweselała. Poszła do kuchni. Lubiła swoją kuchnię. Stary kredens,

który pomalowała na wrzosowo, ciąg jasnych szafek pod lśnią-cym blatem, marmurowa płyta do robienia ciasta, duży, wy-godny zlew, lodówka... Co my tu mamy?

Gdy bardzo dawno temu odchudzała się po raz pierwszy, jej marzeniem była dieta polegająca na jedzeniu rzeczy odchu-dzających. Na przykład talerz pachnącej kwaskowej zupy po-midorowej, po której chudnie się pół kilo, albo sałatka ze szpi-naku odchudzająca o kilogram... Sałatka ze szpinaku! Dobry pomysł!

Poszła do salonu i nastawiła płytę Gordona Haskella. Po-tem odruchowo wyjęła z kredensu butelkę whisky. Nie, whi-sky ma za dużo pustych kalorii. Nalała sobie kieliszek białego wina. Jest dobre na trawienie.

W koszyku leżała ćwiartka chleba prądnickiego. Fanta-stycznie wypieczona, z  porowatą ośródką i  grubą chrupią-cą skórką. Marianna beztrosko ukroiła piętkę, posmarowała masłem od Wolskich i lekko posoliła. Sól morska jest bardzo zdrowa.

Stanęła przy oknie i  patrzyła na rzadki brzozowy zagaj-nik, w którym wśród białych pni zaczynały kwitnąć niebieskie dzwonki. Sprężysta piętka trzeszczała jej w  zębach. Mmm... Smaku świeżego majowego masła nie da się z niczym porównać.

Page 12: Wiosna w Różanach

Tak musi wyglądać niebo. Haskell śpiewał jej o tym, jaka jest cudowna, a Marianna zgadzała się z każdym słowem.

Ugotowała jajko na twardo i zrobiła sos z octu balsamicz-nego, czerwonej cebuli i czosnku. Potem na klarowanym ma-śle udusiła kilka pieczarek. Do dużej miski włożyła liście szpi-naku, dodała grzyby, jajko, fetę i polała sosem. Wciągnęła za-pach. Niebiańska woń!

Jeszcze jeden kieliszek wina i kromeczka z masłem... Tak...Wyszła na ganek. Jedzenie z  widokiem na ogród, z  How

Wonderful You Are Haskella w tle, tego jej trzeba było!

Page 13: Wiosna w Różanach

13

[rozdział 2]

PrzePisy Pani zuzanny

Zwolennicy tak zwanego zdrowego żywienia pewnie się skrzywią, ja jednak jestem zdania, że w kuchni nie można się obejść bez masła i smalcu. Kotlet wieprzowy usmażony na do-brym smalcu ma całkiem inny smak (o niebo lepszy!) niż sma-żony na oleju. A ryba albo grzyby usmażone na sklarowanym maśle to czysta poezja!

Klarowane masłoMasło (prawdziwe, to z dodatkiem oleju się nie nadaje) roz-

topić bardzo powoli na najmniejszym ogniu w odkrytym rondlu z grubym dnem. Pianę, która tworzy się na górze, trzeba deli-katnie zbierać łyżką cedzakową i wyrzucać. Ostrożnie zlać żół-ty tłuszcz z wierzchu – to właśnie jest sklarowane masło. Wodę z  dna z  białkiem wylać. Gdy masło się ustoi, przelać do na-czynia ze szczelnym zamknięciem (bez wody, która na pewno jeszcze będzie przy dnie). Zamknąć, gdy całkiem ostygnie. Ta-kie masło można długo przechowywać (w ciemnym, chłodnym miejscu), dlatego ja klaruję od razu 4–5 kostek i trwa to mniej więcej pół godziny. Z kostki masła wychodzi jakieś pół szklanki masła klarowanego.

Smalec domowyDobrą, świeżą słoninę (w  Krakowie zwaną bilem) kroimy

w drobną kostkę. Łatwiej się kroi, gdy jest zimna (można ją wło-żyć na trochę do zamrażarki). Można też zemleć ją w maszynce, wtedy jednak smalec ma nieco inną konsystencję i inny (według

Page 14: Wiosna w Różanach

mnie gorszy) smak. Można także po prostu kupić mieloną sło-ninę, trzeba ją jednak uważnie obejrzeć – jeśli została zmielo-na ze skórą, to się nie nadaje na skwarki, bo będą twarde jak kamienie.

Wrzucamy pokrojoną słoninę do rondla z  grubym dnem i powoli wytapiamy na małym ogniu, od czasu do czasu mie-szając. Gdy skwarki zrobią się złotawe i  chrupiące, zestawia-my smalec z ognia, a gdy przestygnie, wybieramy skwarki łyżką cedzakową do jednego naczynia, a  smalec zlewamy do inne-go (szklanego lub kamionkowego). Skwarki są pyszne do chleba. Można z nich także zrobić smalczyk.

SmalczykPokroić w drobną kostkę trochę surowego wędzonego bocz-

ku i powoli wytopić na kilku łyżkach domowego smalcu. Dodać skwarki ze smalcu i smażyć jeszcze przez kilka minut. Przestu-dzone zlać do naczynia.

Pod koniec smażenia boczku można dodać trochę drobno posiekanej cebuli, a potem, razem ze skwarkami, jabłko pokro-jone w kostkę (najlepsza szara reneta) i nieco majeranku.

Zimą, szczególnie po nartach, nie ma nic lepszego niż gorą-ca herbata, a do tego kromka chleba ze smalczykiem, solą i pie-przem.

Page 15: Wiosna w Różanach

15

3

Marianna przejechała przez rondo Grunwaldzkie i wjecha-ła na most. Widok na Wawel był z  tego miejsca oszałamiają-cy. Miała ochotę się zatrzymać, oprzeć o balustradę i gapić to na Wawel, to na Mangghę pod falistym dachem naśladującym ruch szarej Wisły.

Spojrzała na zegar. Gimnastyka zaczynała się za piętnaście minut. Nie ma czasu na głupstwa. Obowiązek wzywa.

Wjechała w Dietla. Zawsze się jej podobała ta ulica. Mia-ła w sobie rozmach i elegancję. Może nie paryskie, ale jednak. Tory tramwajowe były ukryte w pasie zieleni. Pani Zuzanna, niania Zosi, która niemal całe życie mieszkała na pobliskim Stradomiu, opowiadała jej kiedyś, że zanim zbudowano most Grunwaldzki i puszczono tędy tramwaj, chłopi przyjeżdżający z mlekiem do Krakowa zostawiali tu furmanki. Odpoczywa-jące w cieniu konie, leniwie chrupiące siano albo owies, zosta-wiały po sobie pamiątki, a okoliczni mieszkańcy mogli potem zbierać dzikie pieczarki, które pięknie rosły na końskim nawo-zie. Niektórzy co sprytniejsi chłopcy sprzedawali je nawet na targu, na pobliskim placu Nowym.

Z górnych pięter kamienic na pewno widać Wawel jak na dłoni. Chyba miło byłoby tu mieszkać. Na przykład w tej per-łowoszarej albo lepiej w tej pomalowanej na przydymiony in-dyjski róż.

Zjechała na prawy pas. Akurat zapaliło się zielone świat-ło i bez zatrzymywania przejechała przez skrzyżowanie z Kra-kowską. Znalezienie miejsca do parkowania w tej okolicy i o tej porze graniczyło z cudem. To był jednak szczęśliwy dzień. Ma-rianna skręciła w Miodową i zobaczyła, że z chodnika zjeżdża

Page 16: Wiosna w Różanach

16

furgonetka UPS. Natychmiast wjechała na jej miejsce, ubiega-jąc blondynkę mniej więcej w jej wieku, która o sekundę póź-niej zauważyła okazję. Pomachała jej z uśmiechem, chwyciła torbę z rzeczami i niemal biegiem puściła się chodnikiem.

Miodowa nie jest najradośniejszą ulicą w Krakowie. I nie cho-dzi nawet o usytuowany na jej końcu żydowski cmentarz. Wąs ka i zabudowana wysokimi kamienicami, miejscami tworzy niemal tunel. Są tu kawiarnie, jak na całym Kazimierzu, są także stare, ciemne sklepiki, w których można kupić chleb, kiszone ogórki i przewiązaną powrósłem wiązkę drewna na podpałkę.

Marianna truchtem minęła synagogę Tempel. Po raz ty-sięczny, jak zawsze kiedy była w tej okolicy, obiecała sobie, że w tym roku już na pewno nie przegapi Festiwalu Kultury Ży-dowskiej.

Zdyszana wpadła na schody starej kamienicy, gdzie na pierwszym piętrze był fitness club. Właściwie mogłaby już spo-kojnie wrócić do domu. Dzięki temu biegowi spaliła na pewno milion kalorii. W każdym razie była wykończona i czuła, że za chwilę złapie ją kolka.

W szatni nikogo już nie było. Marianna przebrała się błys-kawicznie i weszła do dużej sali ze ścianą luster. Na drugim jej końcu w rytm dyskotekowej muzyki fikała nogami szczup-lutka dwudziestolatka uczesana w koński ogon, w czerwonej opasce na jasnych włosach i czarnym kostiumie do ćwiczeń. Marianna położyła na podłodze swoją matę, a  potem zajęła miejsce w ostatnim szeregu ćwiczących.

Wszystkie kobiety w sali, oprócz instruktorki, były po czter-dziestce. Marianna obdzwoniła kilkanaście fitness clubów, szukając zajęć, po których nie będą musieli wynosić jej na no-szach. Kilka razy, gdy zapytała o gimnastykę dla czterdziesto-latek, usłyszała: „A! Chodzi pani o gimnastykę starczą?”. Na-tychmiast odkładała wtedy słuchawkę. Nie dość, że teraz stale była głodna, to jeszcze ktoś śmiał jej insynuować, że jest stara!

Skupiła się, bo naśladowanie sekwencji ćwiczeń wcale nie było takie łatwe. Maszerując w  miejscu, wyciągnąć ręce przed siebie, skierować dłonie do góry, potem w dół, dwa razy

Page 17: Wiosna w Różanach

17

klasnąć, położyć na ramionach, wyprostować w bok, opuścić. I tak dziesięć razy. Przy ósmym otworzyła usta i razem z pozo-stałymi głośno dyszała, zgodnie ze wskazówkami instruktorki.

Bieg w miejscu, skłony, przysiady, podskoki. Po dwudzie-stu minutach zaczęło ją kłuć w boku i na chwilę usiadła na podłodze. Gdy przytrafiło się jej to na pierwszych zajęciach, zacisnęła zęby i ćwiczyła dalej. A kiedy kolka stała się nie do wytrzymania, po prostu wyszła, ubrała się i pojechała na umó-wioną wizytę do kosmetyczki. Następnym razem instruktorka podeszła do niej przed zajęciami i poprosiła, by nie wychodzi-ła wcześniej, tylko ćwiczyła we własnym tempie albo po pro-stu usiadła i chwilę odpoczęła. Teraz skwapliwie skorzystała z tej rady. I tak widziała postępy: kolka po dwudziestu minu-tach, nie po pięciu.

Mimo wszystko te czterdzieści pięć minut gimnastyki dwa razy w  tygodniu traktowała jak smutny obowiązek. Fajnie było pójść do sklepu i kupić sobie szałowy fiołkowy kostium do ćwiczeń, do tego ciemnoróżową matę, adidasy i opaskę na włosy w tym samym odcieniu różu. Gdyby na tym można było poprzestać!

Może powinna biegać albo zapisać się na basen? Rozważa-ła te możliwości w szatni, choć doskonale wiedziała, że żadna siła nie zmusi jej do wstania przed dziewiątą, a następnie bu-dzenia sensacji we wsi, gdy z rozwianym włosem będzie pędzić na przełaj przez pola.

Zebrała rzeczy i wyszła do holu. Rzuciła okiem na tablicę ogłoszeń. Zajęcia o nazwie Cellulit Killer. Chyba ze skalpelem w roli głównej? Trening obwodowy. Nie miała pojęcia, na czym to może polegać. Zajęcia na stepie. Ciekawe, czy także na pu-styni i w puszczy. Fizjoterapia prowadzona przez Ożannę Dy-lewską. No proszę, kto by pomyślał, że w tym katolickim kraju to rzadkie hebrajskie imię jest takie popularne. W Wadowicach chodziła do szkoły z Ożanną Kapustą i była pewna, że to jedy-na polska Ożanna.

Do wizyty u kosmetyczki miała dziś półtorej godziny. Przyszło jej do głowy, by zadzwonić do Zosi i wyciągnąć ją na

Page 18: Wiosna w Różanach

18

lunch. Wprawdzie dochodziła dopiero jedenasta, ale może nie odmówią ciężarnej. Boże, co za okropne słowo!

Gdy sięgnęła po telefon, poczuła, że ktoś się na nią gapi. Odwróciła głowę. No tak, blondynka, która celowała w  to samo miejsce na chodniku. Wlepiała w nią oczy, a teraz szła w jej stronę. Chyba nie chce się bić.

Marianna wyprostowała plecy i  uśmiechnęła się szeroko. To podobno działa na ludzi tak jak demonstracja ostrych zę-bów na dzikie zwierzęta.

– Wiedziałam, że to ty! – zawołała blondynka i chwyciła Mariannę za ręce. Zrobiła taki ruch, jakby chciała przegryźć jej gardło, skończyło się jednak na pocałunku gdzieś w okolicy najpierw prawego, potem lewego ucha.

Marianna stała jak słup soli. Nic z tego nie rozumiała. – Marianna, prawda? Marianna Milejko?Marianna niepewnie kiwnęła głową. Pierwszy raz widziała

tę kobietę na oczy. A właściwie drugi. – Nie poznajesz mnie? Ożanna. Oszka Kapusta. Pamię-

tasz? – Oszka? – Marianna w panice usiłowała w  tej szczupłej

niebieskookiej blondynce w  białym lekarskim fartuchu zo-baczyć grubą Oszkę o szarej cerze, szarych włosach i szarych oczach ledwie widocznych zza grubych szkieł brzydkich oku-larów. Niemożliwe.

– Niemożliwe! – powtórzyła na głos.Kobieta się roześmiała. – Nic się nie zmieniłaś. Bezpośrednia jak zawsze! Pamię-

tasz, jak na polskim w  trzeciej klasie zagięłaś naszą wycho-wawczynię, bo okazało się, że przeczytałaś wszystkie tomy Ani z Zielonego Wzgórza, a Starą baśń znasz lepiej niż ona? Powie-działa ci wtedy: „Tylko sobie nie wyobrażaj, że jesteś jakimś ge-niuszem”, a ty jej na to: „Nigdy nic nie wiadomo”. Podziwiałam twoją pewność siebie.

Marianna nagle przypomniała sobie tę scenę i  uwagę na dwie strony w dzienniczku. Wcale nie czuła się pewnie. W trze-ciej klasie paznokcie miała obgryzione do żywego mięsa.

Page 19: Wiosna w Różanach

19

– Oszka! Wyglądasz fantastycznie! Co tu robisz? – Pracuję. – Oszka wskazała drzwi na końcu korytarza. –

Jestem fizykoterapeutką. – Spojrzała na zegarek. – Za kilka minut mam pacjenta. Spieszysz się? Może skoczymy na kawę? Za piętnaście minut?

– Tak szybko ci to pójdzie? – Dziś ma ostatni zabieg. Laser. Potem mam pół godziny

przerwy. To co, masz czas? Marianna zastanowiła się przez chwilę. Nigdy specjalnie

nie przyjaźniła się z Oszką. Jednak... czemu nie. – Mam. Poczekam. – Super. Jestem za kwadrans – rozpromieniła się Oszka.Pobiegła korytarzem i znikła w swoim gabinecie.Marianna poszła do łazienki trochę się ogarnąć. Nie chcia-

ła wypaść blado na tle przemienionej jakimś cudownym spo-sobem dawnej koleżanki.

Potem usiadła na końcu korytarza, gdzie pod oknem usta-wiono dwa fotele, a na parapecie leżały kolorowe gazety.

Z sali gimnastycznej dobiegały dźwięki muzyki i głośnych komend. Z drugiej strony Marianna słyszała delikatne dźwię-ki sitara. Może powinna zapisać się na jogę? Chudnięcie wy-siłkiem mentalnym na pewno jest łatwiejsze i przyjemniejsze niż oblewanie się potem przy muzyce disco.

Zaburczało jej w brzuchu. Jogurt na śniadanie, nawet zro-biony w  domu, nawet z  łyżeczką płatków i  mandarynką, to boleśnie mało.

Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Na drugim końcu korytarza Oszka żegnała się z  pacjentem i  towarzyszącą mu dziewczyną. Marianna wstała, odłożyła gazetę na parapet i sięgnęła po torbę. Słyszała, jak para idzie do wyjścia, cicho rozmawiając. Odwróciła się od okna i  zobaczyła, jak śliczna ciemnowłosa dziewczyna troskliwie prowadzi pod ramię lekko utykającego mężczyznę: wysokiego, chudego pięćdziesięciolat-ka z krótko ostrzyżonymi, siwiejącymi na skroniach włosami. Poznała go od razu, choć widziała go tylko raz w życiu: zagad-nął ją w barze, w którym była z Zosią, a później, zanim wyszły,

Page 20: Wiosna w Różanach

posłaniec przyniósł od niego bukiet anemonów... Potem cza-sem o nim myślała, a nawet udając sama przed sobą, że to nic nie znaczy, zajrzała do tego baru raz i drugi i była rozczarowa-na, że go nie spotkała.

Mężczyzna nachylił się do dziewczyny, mówiąc coś cicho, a potem objął ją czułym gestem, przepuszczając przez drzwi. Tak był nią zajęty, że w ogóle nie zauważył stojącej nierucho-mo Marianny.

Page 21: Wiosna w Różanach

21

4

Zosia jeszcze raz spojrzała w lustro. Przytyła kilka kilogra-mów i  jej twarz trochę się zaokrągliła. Na szczęście zaokrąg-lił się także biust i z przyjemnością popatrzyła na swoje piersi wyraźnie rysujące się pod cienką sukienką.

Stanęła bokiem i położyła dłoń na lekko wypukłym brzu-chu. Potem palcami odciągnęła sukienkę i  starała się wyob-razić sobie, jak będzie wyglądać za kilka miesięcy. Trochę ją przerażała ta perspektywa.

Zbliżyła twarz do lustra. Przed tygodniem pojawiło się na niej kilka paskudnych wyprysków i Zosia poprosiła Marian-nę, by wzięła ją do swojej kosmetyczki. Gdy mieszkała w Ró-żanach, rano i wieczorem po prostu smarowała twarz kremem i na tym kończyło się jej dbanie o urodę. Teraz przesunęła dło-nią po twarzy gładkiej jak pupcia niemowlęcia – ulubione po-wiedzenie kosmetyczki – i poruszyła palcami w płytkich bu-tach. Pedicure sprawił, że także jej stopy nabrały aksamitnej gładkości.

– Wychodzę! – zawołała w głąb mieszkania.Z salonu wyszła niania. – Pokaż się, skarbie – powiedziała.Zosia po raz pierwszy włożyła sukienkę przypominającą

o  jej stanie. Odcięta pod biustem, eksponowała jej nowo na-byte krągłości.

Oczy Zosi lśniły jak lazurowe paciorki, które miała na szyi. – Wyglądasz pięknie. Baw się dobrze. – Nie wiem, o której wrócę – powiedziała Zosia z lekkim

rumieńcem. Ostatnia kolacja u Krzysztofa przeciągnęła się do rana.

Page 22: Wiosna w Różanach

22

– Jutro obiad o  drugiej, jak zwykle w  sobotę. – Niania mrugnęła do niej. – Może zaprosisz Krzysia?

– Jesteś niemożliwa! I  kochana. – Zosia uściskała ją. – W takim razie jesteśmy jutro przed drugą.

Zbiegła po schodach, choć niania nieustannie ją napomi-nała, że powinna na siebie uważać. Czuła, że może góry prze-nosić. Skończyły się mdłości, i  to nie tylko poranne, jak czy-tała w mądrych książkach, także południowe, popołudniowe i wieczorne. Nie czuła już bolesnego pieczenia w przełyku ani pojawiającego się czasem dziwnego bólu brzucha przypomina-jącego ból menstruacyjny, który przecież na dziewięć miesięcy powinien odejść w niepamięć.

Był początek czerwca, czuła się świetnie i szła przez park Krakowski do Krzysztofa. Czy była na świecie kobieta szczęś-liwsza od niej? Specjalnie wybrała drogę naokoło, by przedłu-żyć tę chwilę i popatrzeć na kwiaty i drzewa. Wciągnęła cu-downie świeży, lekko cierpki zapach topól. Gdyby umiała ro-bić perfumy, zrobiłaby sobie właśnie takie.

Gdy usłyszała w domofonie głos Krzysztofa, jej serce moc-niej zaczęło bić. Czasem chciała, by nogi nie miękły jej na samą myśl o nim, czasem zaś życzyła sobie, by tak zostało do końca świata. Pozwalała sobie nawet na marzenia, w których szli lipo-wą aleją w Różanach, trzymając się za ręce, a przed nimi biegło kilkoro małych dzieci, może dwóch chłopców i dziewczynka...

Drzwi mieszkania Krzysztofa były uchylone. Gdy weszła, rozmawiał przez telefon. Podszedł do niej i objął ją ramieniem, a potem odsunął się o krok i przyjrzał się jej uważnie. Zosię nieodmiennie zachwycało to, że zawsze zauważał nową su-kienkę czy nowe uczesanie.

– Witaj – powiedział miękko, gdy odłożył słuchawkę. – Musiałem załatwić jeszcze jedną sprawę, żeby potem nikt nam nie przeszkadzał. Nowa sukienka?

– Tak, kupiłam ją wczoraj. Powoli przestaję się mieścić w starych rzeczach.

– Wyglądasz pięknie – powiedział, nieświadomie powta-rzając słowa niani.

Page 23: Wiosna w Różanach

23

Dbał o  nią niemal jak niania i  za to też go kochała. Pa-miętał, że lubi włoską kuchnię, i często na kolację przywoził coś z Corleone, jednej z ich ulubionych restauracji. Mały stół w kuchni był już nakryty i czekała na nim jej ulubiona sałatka z marynowanego kurczaka.

– Czego się napijesz? – spytał Krzysztof. – Wody z cytryną. – Nie będzie ci żal, jeśli ja napiję się wina?Był taki kochany.Po sałatce były ravioli ze szpinakiem i  ricottą, a  potem

Krzysztof jadł ser i pił wino, a Zosia rozkoszowała się tiramisu. Krzysztof opowiadał o Izraelu, z którego wrócił przed dwo-

ma dniami. Współpraca z firmą produkującą kosmetyki z Mo-rza Martwego rozwijała się wspaniale.

Zosia dotknęła lazurowych paciorków, które Krzysztof przed miesiącem przywiózł jej z Hebronu. Powiedział wtedy, że każda panna młoda ma w wyprawie szkło z Hebronu. Na pewno były dobrą wróżbą.

Nieznacznym ruchem zdjęła buty i  delikatnie dotknęła stopą jego łydki, a potem wsunęła mu ją pod nogawkę spod-ni. Odstawił kieliszek. Światło lampy błysnęło na jego jasnych włosach i najpierw uśmiechnęły się jego szarozielone oczy, po-tem uśmiech pojawił się na ustach...

Palcem wodził po jej ręce w takim samym rytmie, w jakim ona pieściła stopą jego łydkę. Potem przechylił się nad stołem, ujął jej twarz w obie ręce i pocałował ją w usta.

Jego dłoń przesunęła się na szyję, kark, plecy...Zosia westchnęła głośno.Bez butów sięgała mu do brody. Powoli rozpiął jej sukienkę, guziczek po guziczku. Chcia-

ła krzyczeć: „Szybciej!”, a jednocześnie pragnęła, by to się ni-gdy nie skończyło. Sukienka miękko opadła jej do stóp. Zosta-ła tylko w niebieskiej bieliźnie i paciorkach na szyi.

Odsunął się na długość ramion i przez chwilę na nią pa-trzył. Potem jednym ruchem wziął ją na ręce i zaniósł do sy-pialni.

Page 24: Wiosna w Różanach